poniedziałek, 31 grudnia 2012

Bye bye 2012!

Wydaje mi się, że zaledwie chwilę temu pisałam powitalnego posta na tym blogu, a tu już czas na podsumowanie. Cóż, rok dobiega końca i nie obędzie się bez tradycyjnego już podliczenia tego, co mogę zaliczyć na plus albo minus, jeśli chodzi o moje czytelnicze poczynania w roku 2012. 

ZMIANY

Przede wszystkim, rok ten był przełomowy o tyle, że mój blog przeniósł się z onetu, na którym stacjonowałam przez parę ładnych lat, na blogspota. Czy była to dobra decyzja? Chyba tak, póki co nie narzekam. :) 

Niekwestionowanym sukcesem było nawiązanie współpracy z Biblioteką Akustyczną. Dzięki temu wydawnictwu odkryłam zalety audiobooków, do których wcześniej nie byłam przekonana. I skoro już o tym mówimy, w najbliższym czasie możecie spodziewać się recenzji kolejnego audiobooka. ("Ostatni dzień lipca")

Mój osobisty malutki sukces to także pierwsza książka przeczytana w języku angielskim od deski do deski ("Hide", Lisa Gardner). Było to ciekawe doświadczenie, które tylko rozbudziło we mnie chrapkę na więcej. Działam aktywnie w kierunku powiększania mojego zbioru obcojęzycznych książek i myślę, że wkrótce opublikuję post przedstawiający anglojęzyczne nowości na mojej półce.

STATYSTYKI

Jeśli chodzi o liczby, mój blog istnieje od 9 miesięcy, w ciągu których opublikowałam 32 posty. Odwiedziło mnie 2624 osób, zyskałam 50 obserwatorów, a najpopularniejszą recenzją okazała się ta poświęcona "Grze anioła". Najwięcej nowych wpisów pojawiło się tu w lipcu (7), najmniej natomiast w październiku i listopadzie, co nie dziwi mnie o tyle, że właśnie wtedy rozpoczęłam studia i o czytaniu książek dla własnej przyjemności mogłam zapomnieć. ;) W ciągu tego roku przeczytałam 44 książki, jestem w połowie 45 ("Sklepik z niespodzianką") - oznacza to, że w ciągu miesiąca czytałam średnio 3,5 książki. Do powalających wyników mi daleko, ale i tak cieszę się, bo trafiłam na kilka naprawdę godnych uwagi powieści. 

TOP 10

01. Ulica tysiąca kwiatów - Gail Tsukiyama
02. Zaklęci w czasie - Audrey Niffenegger
03. Herbaciarnia Madeline - Darien Gee
04. Gra anioła - Carlos Ruiz Zafón
05. Cykl "Igrzyska śmierci" - Suzanne Collins
06. Tam gdzie ty - Jodi Picoult
07. Wyznania gejszy - Arthur Golden
08. Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera - Bogusław Kierc
09. Tarantula - Thierry Jonquet
10. Więzień nieba - Carlos Ruiz Zafón

PLANY, PLANY

W roku 2013 chciałabym zmierzyć się z Harukim Murakamim, sięgnąć po więcej książek w języku angielskim, a także przeczytać kilka kolejnych książek z listy BBC. Oczywiście miło byłoby przeczytać więcej powieści niż w tym roku - powiedzmy, że chociaż 50. ;) Co się z tym wiąże, mam nadzieję, że zdołam publikować nowe posty trochę częściej i bardziej regularnie.

Jeśli chodzi o podsumowania, to byłoby na tyle. Życzę Wam kolejnego roku obfitującego w cudowne spotkania z książkami, mnóstwa sukcesów i szampańskiej zabawy dziś wieczorem! :)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Kosogłos (Suzanne Collins)

"Kosogłos" (Mockingjay) by Suzanne Collins
Tom trzeci trylogii "Igrzyska śmierci"
wyd. Megia Rodzina
376 stron, 34,90 PLN

Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, przeżyła Ćwierczwiecze Poskromienia, ale jej dom został w odwecie zniszczony przez Kapitol. Teraz mieszka wraz z matką i siostrą w Trzynastce - legendarnym podziemnym dystrykcie, który wbrew kłamliwej propagandzie przetrwał, a co więcej, szykuje się do rozprawy z dyktatorską władzą.

   Już za kilkanaście dni na zawsze pożegnam się z myślą, że jestem nastolatką. Już od ładnych paru lat (nie licząc drobnych wyskoków) pożegnałam się z literaturą młodzieżową. Co więc wśród listy moich ulubionych książek robi "Kosogłos", pytam?

   O cyklu autorstwa Suzanne Collins, zatytułowanym "Igrzyska śmierci", swojego czasu było naprawdę głośno. Właściwie echa jego popularności odbijają się do dziś, co ilustruje chociażby fakt, że niedawno w kinach można było obejrzeć ekranizację pierwszej części cyklu, a druga niebawem wejdzie na ekrany. Katniss Everdeen, główna bohaterka serii, stała się już niezłą ikoną literatury młodzieżowej i muszę przyznać, że wcale mnie to nie dziwi. Gdyby w książkach dla nastolatek było więcej takich charakterów, z przyjemnością sięgałabym po tego typu tytuły znacznie częściej bez śladu zażenowania. Wreszcie mamy do czynienia z człowiekiem z krwi i kości. Bo choć Katniss z jednej strony może wydawać się wyidealizowaną przywódczynią rebelii, tak naprawdę jest zwyczajną dziewczyną, która poza uporem i niecodzienną odwagą zmaga się z zupełnie ludzkimi słabościami. Może w tym tkwi sukces tej postaci? Z jednej strony imponuje, a z drugiej - można się z nią po części identyfikować.

   "Kosogłos" wydaje mi się najbardziej dojrzałą częścią "Igrzysk śmierci". Mając na uwadze fakt, że jest to cykl przeznaczony docelowo dla młodzieży, nie mogę przestać się dziwić, jak sprawnie ta powieść jest skonstruowana - zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym. A przy tym - co ważne - nie jest to historia opowiedziana dla samej historii. Czytając "Kosogłosa" nie miałam wrażenia, że mam przed sobą zwyczajną opowiastkę, która po prostu ma mnie zabawić przez kilka godzin. Choć zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jak daleko Suzanne Collins jest do stworzenia prawdziwego dzieła literackiego, nie mogę jej odmówić potencjału i nie zauważyć, ile wartościowych elementów kryje się w jej powieści.

   Co w takim razie było nie tak w "Kosogłosie"? Przede wszystkim wydaje mi się, że czytelnik został potraktowany jak istota nie do końca zdolna do samodzielnego myślenia. Suzanne Collins wyraźnie podejmuje próbę przemycenia do swojej książki jakiegoś mądrego przesłania. To przesłanie faktycznie tam jest, jednak problem tkwi w tym, że zamiast pozwolić czytelnikowi odkryć je na własną rękę, autorka łopatologicznie tłumaczy każdą, najdrobniejszą zawiłość, pozbawiając swoich odbiorców możliwości jakiejkolwiek interpretacji (Szczególnie widoczne jest to przy okazji opisywania piosenki o wisielcu).

   Gdyby jednak wyjąć to niedociągnięcie, mogłabym przyznać, że ostatnia część "Igrzysk śmierci" naprawdę mnie oczarowała. W kategorii przyzwoitych, lecz nieszczególnie wymagających książek, "Kosogłos" jest jednym z moich faworytów. Język nie pozostawia wiele do życzenia, narracja nie pozwala się nudzić, akcja brnie to przodu w idealnym tempie, nie dając czytelnikowi chwili wytchnienia, a z drugiej strony - nie brakuje też opisów, zarówno tych przyziemnych, jak i tych bardziej refleksyjnych. Jest tu też trochę o ludzkich obawach, o marzeniach i strachu, o miłości, współczuciu, ale i o znieczulicy, która nas czasem dopada.

   Obiło mi się też o uszy, że ludziom nie podobało się zakończenie. Zaraz, zaraz... jak to? Czy mogłoby być lepsze?

Ocena: 5+/6

niedziela, 2 grudnia 2012

Rzeczy różne

Dziś zamiast recenzji, która już dawno powinna się tu pojawić, zbiór rzeczy różnych.

I.
Ostatnio nie jestem w najlepszej formie, jeśli chodzi o czytanie. A kiedy czas na przygodę z papierową przyjaciółką jest ostatnią rzeczą, jaką dysponuję, z pomocą przychodzą audiobooki. Tym bardziej miło było mi się dowiedzieć, że poza wygodną formą obcowania z lekturą, audiobooki mogą także mieć misję. :)

Biblioteka Akustyczna przygotowała premierę książki, która nawiązuje do ciekawej akcji (Mądra Przyjaźń) - wydany 4 grudnia audiobook "Groszka. Piesek, który chciał mieć dziewczynkę" pokaże, jak powinno się traktować swoich czworonożnych przyjaciół, co może okazać się szczególnie przydatne w sezonie świątecznym, kiedy często psy spostrzegane są jako rodzaj "prezentu", a nie stworzenia, które wymaga odpowiedzialności i poświęcenia.

"Groszka opowiada historię adoptowania ludzkiego dziecka przez… psa. Mała suczka marzy o posiadaniu swojego człowieka, zazdroszcząc tego innym, znajomym psom. W końcu i ona natrafia na swoją własną, małą Dominikę. Ludzkie dziewczynki są podobno bardziej posłuszne i spokojne od ludzkich chłopczyków, niemniej i ona okaże się dla niewielkiej suczki poważnym wyzwaniem. Dominika płacze w nocy, domaga się soku zamiast wody, nie chce jeść tylko trochę przybrudzonego lizaka… Nieustannie oczekuje, aby się nią zajmować i zabawiać. W ten nietypowy sposób przedstawiono trudy związane z adopcją własnego czworonoga."
Partnerem wydania "Groszki", jak i samej akcji "Mądra Przyjaźń", jest Fundacja Azylu Pod Psim Aniołem. Z każdego sprzedanego egzemplarza audiobooka złotówka zostanie przekazana na rzecz właśnie tej fundacji. Co ciekawe, w akcję zaangażował się także aktor Artur Barciś.
Myślę, że warto poświęcić trochę czasu takim akcjom, które faktycznie obierają sobie cel godny zachodu. www.psianol.org.pl



II.
Choć nie będzie dziś typowej recenzji, to nie mogę się powstrzymać, by nie napisać kilku słów o książce, którą ostatnio udało mi się przeczytać. Właściwie zrobiłam to w ramach zajęć z historii literatury angielskiej, po części też wiedziona poczuciem wstydu i przeświadczeniem, że taki klasyk powinnam już znać. Niemniej, chodzi o "Hamleta". Pomyślałoby się: w porządku, kolejny dramat Szekspira, nic wielkiego - zwykła lektura,  przez którą trzeba po prostu przebrnąć, bo to podobno wielkie, ponadczasowe dzieło. A tutaj taka niespodzianka, bo - cholera jasna - ten Hamlet to faktycznie był fajny gość. 
Na dobrą sprawę nigdy nie uważałam się za jakąś wielką fankę Szekspira, tym bardziej moje zaskoczenie było spore, kiedy odkryłam, że "Hamleta" czyta się świetnie. Okazało się, że nie chodzi tu nawet o warstwę fabularną, która, co prawda, była w porządku, ale na kolana nie powalała. Wszystko bowiem kręci się wokół samego bohatera, Hamleta, księcia Danii. Kto nie zna jego historii, niech nadrobi to czym prędzej, bo naprawdę warto. Szczególnie dlatego, że tenże książę zasługuje, by wpisać go na moją listę ulubionych bohaterów literackich wszech czasów - przede wszystkim za jego niebywały talent do rzucania zgryźliwych, ironicznych, a jednocześnie błyskotliwych komentarzy. 
Jedną z kwestii Hamleta, która przypadła mi do gustu jest między innymi:
"W gastronomii nie ma, panie, większego potentata jak robak. Tuczymy wszystkie istoty dla karmienia siebie, siebie zaś tuczymy dla robaków. Tłusty król i chudy pachołek są to tylko różne potrawy, dwa dania na jeden stół, i basta."
Książki w dłoń i czytamy "Hamleta"! :) Naprawdę warto, nawet jeśli ktoś nie przepada za tragediami.


III.
A obecnie przerzuciłam się na coś mniej ambitnego niż "Hamlet", ale doprawdy wciągającego, a mianowicie sięgnęłam po "Kosogłosa", ostatni tom Igrzysk Śmierci. Recenzja niebawem ;)


Pozdrowienia znad filiżanki truskawkowej herbaty ;*

niedziela, 11 listopada 2012

Stosik na jesienne wieczory


Jesień zagościła już u nas na dobre. Szare poranki, plucha i nieprzyjemny wiatr dają mi się we znaki na tyle, że widząc na bibliotecznej półce kilka książek przywodzących na myśl ciepłe, letnie dni, nie wahałam się ani przez chwilę i zabrałam je ze sobą do domu. Mam nadzieję, że seria "Sklepik z niespodzianką", "Jedz, módl się i kochaj" oraz "Tysiąc dni w Wenecji" poprawią trochę mój nastrój i dodadzą sił na zmaganie się z ponurą atmosferą jesiennego Poznania. 

Od góry:

1) "Irena" - Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska/ audiobook
2) "Jezioro" - Arnaldur Indridason/ audiobook
3) "Droga 66" - Dorota Warakomska/ audiobook
4) "Tysiąc dni w Wenecji" - Marlena de Blasi
5) "Jedz, módl się i kochaj" - Elizabeth Gilbert
6) "Kosogłos" - Suzanne Collins
7) "Sklepik z niespodzianką: Bogusia" - Katarzyna Michalak
8) "Sklepik z niespodzianką: Adela" - Katarzyna Michalak


sobota, 27 października 2012

Biblioteka cieni (Mikkel Birkegaard)

Autor: Mikkel Birkegaard
Tytuł: Biblioteka cieni
Tytuł oryginału: Libri di Luca
Wydawnictwo: Świat Książki
Przekład: Bogusława Sochańska
Liczba stron: 430

Pierwsze zdanie: 
"Pragnienie Luki Campellego, by umrzeć w otoczeniu ukochanych książek, spełniło się w pewien późny październikowy wieczór."

Nota wydawcy:
"Po dziwnej śmierci ojca młody adwokat Jon dostaje w spadku stylowy antykwariat Libri di Luca w Kopenhadze. Magiczne miejsce, pełne starych ksiąg, okazuje się siedzibą sekretnego Stowarzyszenia Lektorów: ludzi umiejących wpływać na innych poprzez... czytanie! Część z nich - ponura frakcja Cieni - chce dzięki temu zdobyć władzę nad światem. W tym celu zamierzają posłużyć się Jonem, nieświadomym swoich niezwykłych umiejętności Lektora."

Moja recenzja:
   Zauważyłam, że niemal za każdym razem, gdy ulegam pokusie na widok klimatycznej, tajemniczej okładki i wypożyczam kolejną książkę z chwytliwym opisem od wydawcy, spotykam się z bolesnym rozczarowaniem. "Biblioteka cieni" ma klimatyczną okładkę i chwytliwy opis. A czy coś poza tym? Hmmm, dobre pytanie.
   Historia wydawałaby się całkiem ciekawa - Jon, zdolny adwokat, prowadzi życie szczęśliwego kawalera, robi karierę w prawniczym świecie. Słowem, wszystko układa się idealnie, z wyjątkiem relacji rodzinnych. Matka zginęła w wypadku, kiedy Jon był nastolatkiem, a niedługo potem ojciec pozbył się kłopotu pod postacią syna, który całą swoją osobą przypominał Campellemu seniorowi o swojej zmarłej żonie. Jednak któregoś dnia Jon niespodziewanie dowiaduje się o śmierci ojca. W spadku młody mężczyzna odziedzicza  antykwariat Libri di Luca, a wraz z nim niemały kłopot. 
   Libri di Luca kryje w sobie nie tylko stare tomy - Jon bowiem dowiaduje się, że jego ojciec nie umarł śmiercią naturalną, a w samym antykwariacie mają miejsce spotkania Lektorów, czyli osób obdarzonych niecodzienną zdolnością do przekazywania lub odbierania uczuć kryjących się na kartach książek. Sam Jon także jest nosicielem tego daru. Nie jest jednak przeciętnym Lektorem. Jego zdolności są większe, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać.
   Niedługo później w antykwariacie zaczynają dziać się dziwne rzeczy - ktoś podpala lokal, a jeden z klientów Jona nalega na kupno Libri di Luca. Aż wreszcie Jon i jego nowi przyjaciele trafiają na trop Organizacji Cieni, czyli stowarzyszenia Lektorów, których celem jest zwiększenie swoich zdolności do wpływania na innych poprzez czytanie, a w rezultacie objęcie władzy nad światem. Sam Jon staje się najważniejszym pionkiem w walce dobrych i złych.
   Pomysł na książkę, jak widać, nie był najgorszy. Niestety, cała reszta zawiodła. I to sromotnie. Nie wiem już, czyja to wina - autora czy tłumaczki, ale "Bibliotekę cieni" czyta się opornie. Język szwankuje na każdej stronie. Roi się od niezgrabnych zdań, dialogi są często sztuczne, nie brakuje też literówek. A im dalej w las, tym gorsza jest także fabuła - przewidywalna i mdła, na siłę stylizowana na wciągający thriller a la Dan Brown. Bardzo przeciętnie.
   Mam już trochę dość takich czytadełek. "Biblioteka cieni" nie wniosła niczego szczególnie ciekawego do świata literatury (nawet tej typowo popularnej, z założenia przecież lekkiej i raczej niewymagającej). Nie polecam, jest mnóstwo innych książek, które bardziej zasługują na poświęcenie im swojego czasu.

Ocena: 3-/6

***

   Wydaje mi się, że wypadałoby napisać kilka słów wyjaśnienia, skoro przez półtora miesiąca nie pojawiła się tu ani jedna recenzja. Żabki moje kochane, poznańska filologia angielska w pełni zasługuje na swoją sławę jednego z najbardziej miażdżących kierunków Uniwersytetu Adama Mickiewicza. ;) Wraz z rozpoczęciem studiów musiałam pogodzić się z myślą, że na książki inne niż te czysto akademickie nie będę miała wiele czasu. Jest w sumie chyba jeszcze gorzej, niż się spodziewałam, ale nie zamierzam narzekać. W końcu robię to, co zawsze chciałam w życiu robić. Niemniej, przepraszam za tę pustkę na blogu i mam mimo wszystko nadzieję, że chociaż od czasu do czasu uda mi się skrobnąć tutaj kilka słów, a przede wszystkim: że znajdę choć kilka godzin w tygodniu, by zagłębić się w lekturze jakiejś sympatycznej, odprężającej powieści. Całusy!

piątek, 14 września 2012

Wyznania gejszy (Arthur Golden)

Autor: Arthur Golden
Tytuł: Wyznania gejszy
Tytuł oryginału: Memoirs of a Geisha
Wydawnictwo: Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2010 (wydanie kieszonkowe) 
Przekład: Witold Nowakowski
Liczba stron: 464

Pierwsze zdanie:
"Wyobraź sobie, że siedzimy w cichym pokoju wychodzącym na ogród i gawędzimy o dawnych sprawach przy czarce zielonej herbaty."



Moja recenzja:
   Pamiętam jeszcze pierwsze dni liceum - trzy lata temu - kiedy nowo poznana koleżanka siedziała na korytarzu i ściskała jakąś książkę w rękach, z zapałem przewracając kolejne strony. Tak się złożyło, że owa koleżanka została jedną z moich bliższych znajomych i powieść, którą wtedy czytała, poleciła mi z całego serca. Chodziło właśnie o "Wyznania gejszy".
   I choć na jakiś czas zapomniałam o tej książce, pewnego dnia w bibliotece spotkał mnie prawdziwy zawód - nie znalazłam żadnych interesujących nowości wydawniczych, dlatego zdecydowałam, że wypożyczę coś bardziej klasycznego. Moje spojrzenie zatrzymało się na grubym tomiku. I tak oto "Wyznania gejszy" trafiły na moją półkę.
   Opowieści o kulturze Dalekiego Wschodu zawsze w pewien sposób mnie fascynowały - w końcu są one dla nas, Europejczyków, tak egzotyczne, że aż strach. Zupełnie inne zwyczaje, historia, tradycje. Japonia ma w sobie wiele ujmujących cech - kojarzy mi się z uporządkowaniem, spokojem i pięknem, wyjątkową harmonią, ogródkami zen i całym mnóstwem innych pozytywnych rzeczy. Co jednak mogłam dotychczas powiedzieć o gejszach? W sumie niewiele poza tym, że były one luksusowymi towarzyszkami dla bogatych mężczyzn. Na dobrą sprawę brzmi to całkiem ładnie i przyjemnie. "Wyznania gejszy" pokazują nam jednak pracę japońskich pań do towarzystwa od kuchni - młoda dziewczyna o imieniu Chiyo opowiada o tym, jak została gejszą. 
   Droga w tym kierunku nie jest łatwa, szczególnie dla dziewczynki pochodzącej z ubogiej rodziny, zamieszkującej rybacką wioskę, która nie zapewnia zbyt wielu perspektyw na dobre i dostatnie życie. Chiyo ma w sobie jednak pewien potencjał. Jej uroda jest niecodzienna, a piękne, szare oczy budzą wśród ludzi szczery podziw. Dziewczynka zmuszona jest pożegnać się z umierającą matką i ojcem, a wkrótce także z jedyną siostrą, by trafić do okiya - domu dla gejsz. Od teraz wszystko się zmieni. Przyjdzie czas na naukę tańca, gry na shamisenie, posługiwania się wachlarzem, noszenia kimona, a także pozyskiwania bogatych klientów. Aż w końcu młoda dziewczyna przestaje być Chiyo. Wraz z pozyskaniem "starszej siostry", czyli bardziej doświadczonej gejszy, która będzie jej opiekunką i mentorką, przyjmuje imię Sayuri i rozpoczyna karierę w lokalnych herbaciarniach. 
   Narracja powieści prowadzona jest przez główną bohaterkę - język jest dość prosty, choć w książce nie brakuje typowo japońskich, malowniczych opisów. Ta mieszanka sprawia, że kolejne rozdziały czyta się szybko i z niemałą przyjemnością, tym bardziej, że i sama fabuła naprawdę wciąga. Poza poznawaniem zasad rządzących życiem gejsz, Arthur Golden w swojej powieści zawarł też ciekawą intrygę, rozwijającą się za sprawą złośliwej Hatsumomo. Niebagatelną rolę w całej historii odgrywają również wątek miłosny oraz tło historyczne - wydarzenia z czasów II wojny światowej. Na uwagę zasługują także bardzo dobrze wykreowani bohaterowie - niemalże każda postać jest "jakaś", ma swoje charakterystyczne cechy i zachowania, da się lubić, albo wręcz przeciwnie - irytuje do granic możliwości. Dzięki tej złożoności "Wyznania gejszy" czyta się z nieustającym zaciekawieniem. 
   Tak się składa, że każda książka traktująca o Japonii i tamtejszych zwyczajach, zalicza się do grona moich ulubionych lektur. Niech to będzie dla Was wystarczającą rekomendacją - Arthur Golden stworzył powieść barwną i wartościową, którą można potraktować jako dobrą rozrywkę, ale i wiele się z niej nauczyć.

Ocena: 5+/6

niedziela, 9 września 2012

Nim nadejdzie mróz (Henning Mankell)


Autor: Henning Mankell
Tytuł: Nim nadejdzie mróz
Typ: audiobook
Wydawnictwo: Biblioteka Akustyczna (2012)
Lektor: Leszek Filipowicz
Przekład: Ewa Wojciechowska
Czas trwania: 19 godzin

Nota wydawcy:
"Lato 2001 roku, płonące łabędzie nad jeziorem, zamordowana starsza kobieta i pierwsze śledztwo córki Kurta Wallandera!"

Moja recenzja:
   Ostatnio na mojej drodze czytelniczej zawitało kilka tytułów z jakże popularnego obecnie nurtu kryminałów skandynawskich. "Nim nadejdzie mróz" to historia stworzona przez jednego z najbardziej znanych pisarzy szwedzkich, Henninga Mankella, który wraz z tym tytułem rozpoczął nowy cykl w swojej karierze. Na drugi plan zszedł główny dotychczas bohater - komisarz Kurt Wallander, a w świetle reflektorów stanęła jego córka, Linda, która postanowiła pójść w ślady ojca i również spróbować swoich sił w policji. Niestety nie miałam przyjemności zapoznać się z wcześniejszymi powieściami Mankella, dlatego świat i bohaterowie przedstawieniu w "Nim nadejdzie mróz" byli dla mnie zupełną nowością. 
   Tym razem policja ma do czynienia z szeregiem okrutnych morderstw. Ofiarą padają nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Z niebywałym bestialstwem ktoś oblewa łabędzie benzyną, by chwilę później urządzić pokaz płonących ptaków. Niedługo później policja trafia na ciało kobiety - a właściwie na to, co z tego ciała pozostało: głowę i dłonie złożone jak do modlitwy. Kurt Wallander bierze udział w śledztwie i jednocześnie próbuje pogodzić się z decyzją jego córki, Lindy, o wstąpieniu w szeregi policji. Sprawa wygląda na jeszcze bardziej skomplikowaną, gdy okazuje się, że najbliższa przyjaciółka Lindy ginie w nieokreślonych okolicznościach. Sprawa dotyka coraz bardziej prywatnych aspektów życia policjantów i wkrótce okazuje się, że jedynym słusznym tropem w tym śledztwie jest religia. Grupa fanatyków religijnych postanowiła zaprowadzić na świecie nowy porządek i w imię własnych przekonań wymierzyć sprawiedliwość.
   Akcja w "Nim nadejdzie mróz" rusza właściwie już na samym początku książki. Choć w powieści Mankella znajdziemy wiele wątków, i sporą liczbę bohaterów, cała fabuła jest precyzyjnie i logicznie skonstruowana, tak by z minuty na minutę podsuwać czytelnikowi kolejne wskazówki prowadzące aż do wielkiego finału. Nie ma tu właściwie mowy o chwilach nudy: intensywne śledztwo przeplata się z prywatnymi perypetiami głównych bohaterów, a także z tajemniczymi i momentami filozoficznymi opisami działań czarnych charakterów. 
   Mankell poza misterną zagadką dużą uwagę w swojej powieści zwraca na relacje, jakie łączą Lindę z jej ojcem, Kurtem. Doświadczony policjant ma silną osobowość, jest bezkompromisowy i wybuchowy, a Linda niejednokrotnie przejawia ta same cechy. Dlatego też ciekawie było śledzić historię, która rozwijała się pomiędzy tym dwojgiem barwnych ludzi. 
   Nie bez znaczenia jest także główny wątek kryminału. Mankell przedstawia sytuację, która wymusza zadanie sobie pytania: Do którego momentu możemy mówić o oddaniu się religii, a kiedy powinniśmy nazywać to już fanatyzmem? Do czego prowadzi takie ślepe podążanie za przykazaniami wiary? I wreszcie, dlaczego ludzie, którzy uważają Boga za najwyższą istotę, której powinni być posłuszni, sami często chcą stać się bogami? Czy to do nich właśnie należy ocenianie i wymierzanie kar?
   Henning Mankell napisał naprawdę przyzwoity kryminał, który poza chwytliwymi zbrodniami pokazuje też ludzką psychikę i relacje rodzinne, niejednokrotnie bardzo skomplikowane i trudne. Połączywszy tę ciekawą historię z interesującą interpretacją lektora, Leszka Filipowicza, otrzymamy niezłą propozycję na chwilę rozrywki - na przykład kiedy kierowca autobusu wieczorem nie chce zapalić świateł. Zdecydowanie polecam. :)

Ocena: 4,5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa:


piątek, 7 września 2012

Opowieści niesamowite (Edgar Allan Poe)

Autor: Edgar Allan Poe
Tytuł: Opowieści niesamowite
Wydawnictwo: Skrzat, Kraków 2008
Przekład: Bolesław Leśmian
Liczba stron: 240

Nota wydawcy:
"Opowieści niesamowite to zbiór opowiadań, które od ponad stu lat niezmiennie zachwycają i intrygują Czytelnika. Pisarz w doskonały sposób zbudował w nich atmosferę grozy i tajemniczości, łącząc romantyczny obraz świata z realistycznym opisem szczegółów. Bohaterowie przeżywają zdarzenia na granicy snu i jawy. W opowiadaniach pojawiają się wątki okultystyczne, a także ciekawie połączone elementy fantastyki i groteski."

Moja recenzja:
   Raz na jakiś czas nachodzi mnie ochota, by sięgnąć po klasykę. Są tacy autorzy, których dzieł nie wypada nie znać i wydaje mi się, że do takich właśnie ponadczasowych pisarzy zalicza się Edgar Allan Poe. Dlatego w ramach projektu "zaprzyjaźniamy się z klasyką", zasiadłam do lektury "Opowieści niesamowitych". Ponad rok temu. 
   Planując bliższe spotkanie z pisarstwem Poego, dobrze jest przygotować się odpowiednio wcześniej na zderzenie z językiem, którego dziś już raczej nie uświadczymy w najnowszych publikacjach. Każde opowiadanie w tym zbiorze charakteryzuje się niezwykle precyzyjnym doborem słów, zdania często są bardzo długie i skomplikowane, a mimo to - idealnie skonstruowane. Można taki styl podziwiać, można go też nienawidzić. Jakkolwiek by nie było - ja zazdroszczę Poemu umiejętności czarowania słowem i tworzenia z pisarstwa prawdziwej sztuki, a z drugiej strony pomstuję czasem, że tak opornie czyta się teksty utrzymane w takim właśnie stylu. 
   "Opowieści niesamowite" to zbiór piętnastu opowiadań - dłuższych i krótszych, ciekawych, ale i czasem nużących. Jedno jest pewne. Edgar Allan Poe uwielbiał tworzyć historie naprawdę niesamowite. Dziwne zbrodnie, przewrażliwieni ludzie o wyostrzonych zmysłach, szaleństwo, obłęd, diabelska ingerencja w codzienne życie, symbole, nadprzyrodzone istoty... Dla każdego coś miłego. 
   Opowiadanie, które przypadło mi do gustu najbardziej z całego tomu, to "Czarny kot" - specyficzna opowieść o kocie, który faktycznie ma więcej niż jedno życie. Podejrzewam, że gdybym miała w domu kociego pupila, nie chciałabym zostać z nim sama po lekturze tego tekstu. To właściwie ogromna zaleta dzieł Poego - wiele z nich naprawdę wpędza czytelnika w dziwny nastrój, który przywodzi niespokojne myśli. Nie każde z tych opowiadań robi duże wrażenie, niektóre są po prostu mało wiarygodne, czy też zbyt groteskowe, by wywoływały strach, jednak spora część może przyprawić nas o gęsią skórkę.
   Poego nie czytało mi się szczególnie łatwo i szybko. To raczej propozycja dla osób, które lubią czasem podumać nad książką i pobawić się w odczytywanie pewnych symboli, i które są gotowe na zmaganie z językiem wykraczającym poza standardy stylu naszej epoki. Mimo wszystko cieszę się, że zmierzyłam się z tą lekturą i nie żałuję poświęconego jej czasu. Zadanie wykonane!

Ocena: 4/6

piątek, 31 sierpnia 2012

W pierścieniu ognia (Suzanne Collins)


Autorka: Suzanne Collins
Tytuł: W pierścieniu ognia
Tytuł oryginału: Catching fire
Seria: Igrzyska Śmierci, tom drugi
Wydawnictwo: Media Rodzina, Poznań 2009
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Liczba stron: 360
Cena: 29,90 PLN

Pierwsze zdanie:
"Ściskam bidon w dłoniach, choć mroźne powietrze już dawno temu wyssało ciepło z herbaty."

Nota wydawcy:
"Głodowe Igrzyska wbrew przewidywaniom wygrywa szesnastoletnia Katniss. Wraz z nią po raz pierwszy w dziejach Kapitolu wygrywa także drugi trybut - Peeta Mellark, z którym Katniss stanowiła na arenie parę. Po powrocie do Dwunastego Dystryktu sprawy się komplikują - postawa Katniss podczas igrzysk bardzo nie spodobała się władzom. Komplikuje się także jej życie osobiste - Katniss niełatwo rozeznać się teraz we własnych uczuciach. Polubiła Peetę, ale przecież jest jeszcze Gale - bliski przyjaciel i towarzysz wypraw do lasu na nielegalne polowania. Tymczasem jednak Katniss i Peeta muszą wziąć udział w odbywającym się po każdych igrzyskach Tournee Zwycięzców i odwiedzić wszystkie dystrykty. Ta podróż uświadamia im, że są ludzie skłonni zbuntować się przeciwko okrucieństwom władzy."

Moja recenzja:
   Choć odkąd przeczytałam ostatnią stronę "Igrzysk Śmierci" minęło trochę czasu, wciąż dobrze pamiętam przyjemne podekscytowanie, które towarzyszyło mi w trakcie lektury. Wiedziona przekonaniem, że i druga część będzie emocjonująca, nie mogłam się doczekać momentu, w którym sięgnę po "W pierścieniu ognia". Czasem chyba jednak nie ma sensu wymagać od życia zbyt wiele.
  Po zwycięstwie w Głodowych Igrzyskach, Katniss i Peeta wracają do Dwunastego Dystryktu. Przeprowadzają się do Wioski Zwycięzców, gdzie czeka na nich dogodne życie - już nigdy nie będą musieli martwić się o jedzenie, pieniądze, jakąkolwiek pracę. Dostatek jest nagrodą za przetrwanie. Odkąd jednak Katniss odważyła się zagrać na nosie władzom Kapitolu, przechytrzając ich w decydującym momencie Igrzysk, dziewczyna nie może czuć się bezpieczna. Ona i Peeta muszą nadal odgrywać teatralne scenki - trzymać się za ręce, całować, jednym słowem: udowodnić wszystkim, że są w sobie zakochani po uszy. Sprawę komplikuje Gale, przyjaciel Katniss, który teraz wydaje się jej być... może kimś więcej niż zwykłym przyjacielem. Jakby tego było mało, niebawem rozpocznie się Tournee Zwycięzców, w czasie którego Katniss i Peeta odwiedzą wszystkie dystrykty i dowiedzą się, że ludność ma już dość bycia marionetkami bezlitosnego Kapitolu. Szykuje się powstanie, a symbolem buntu zostanie sama Katniss.
   W drugiej części serii Suzanne Collins nie daje chwili wytchnienia swoim bohaterom. Co sekundę czeka na nich kolejne zagrożenie - rządy się zaostrzają, muszą uważać na każde swoje słowo, a dom przestaje być domem. Wielu bohaterów zdążyłam szczerze polubić, dlatego tym trudniej było mi czytać o ich cierpieniu. Fabuła była interesująca i wciągająca do momentu, kiedy okazało się, że raz jeszcze przyjdzie mi prześledzić przebieg rywalizacji trybutów z dwunastu dystryktów - tym razem bowiem zorganizowane zostają Igrzyska Ćwierćwiecza, w którym udział wezmą... dotychczasowi zwycięzcy. Powinnam teraz paść, przerażona i przytłoczona okrucieństwem Kapitolu? Cóż, jak dotąd westchnęłam tylko, zniechęcona wizją odgrzewanego kotleta. Przyznaję, że byłam trochę zawiedziona taką wtórnością pomysłów. 
   Z innej beczki - warto też przyjrzeć się stylowi, jakim posługuje się Suzanne Collins, bo wydaje mi się, że nieco się poprawił od czasów pierwszej części trylogii. W odróżnieniu od wielu innych książek z nurtu literatury młodzieżowej, "W pierścieniu ognia" może się poszczycić solidnymi opisami i całkiem dobrymi dialogami. Całość czyta się jak książkę z prawdziwego zdarzenia, porządnie, poprawnie i rzetelnie skonstruowaną i napisaną.
   I choć na arenie będzie działo się wiele, a także poznamy kilku nowych, całkiem ciekawych bohaterów, odniosłam wrażenie, że przyzwyczaiłam się już do tej przemocy, ziejącej z każdej strony powieści i kolejne przeszkody coraz mniej mnie obchodziły. Katniss, jak zwykle niezwyciężona, Peeta, jak zwykle dobry i opiekuńczy... Dopiero sam koniec naprawdę mnie wciągnął. Zapowiada on rebelię z prawdziwego zdarzenia - takie rzeczy lubię. :)

Ocena: 4/6

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Zamachowiec (Liza Marklund)

Autorka: Liza Marklund
Tytuł: Zamachowiec
Tytuł oryginału: Sprangaren
Data wydania oryginału: 1998
Wydawnictwo: Czarna Owca, Warszawa 2011
Przekład: Paweł Pollak
Liczba stron: 472
Cena: 34,90 PLN

Nota wydawcy:
"Sztokholm tętni przygotowaniami do letnich Igrzysk Olimpijskich, gdy na nowym stadionie wybucha bomba. Ginie jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Szwecji, Christina Furhage. Policja zaczyna szalony i desperacki pościg za zamachowcem, zaś reporterka kryminalna Annika Bengtzon odkrywa między tymi zdarzeniami powiązania, których nie dostrzega nikt inny."

Moja recenzja:
   Moda na skandynawskie powieści kryminalne trwa już od dłuższego czasu. Zaczęło się od fenomenalnej trylogi Millennium autorstwa Stiega Larssona. Później zostaliśmy zasypani książkami o podobnym klimacie i tematyce, wydawanymi pod szyldem Czarnej Serii przed Wydawnictwo Czarna Owca. "Zamachowiec" to pierwsza część serii autorstwa Lizy Marklund, opowiadająca o Annice Bengtzon, nieustraszonej dziennikarce kryminalnej, próbującej pogodzić życie zawodowe z wychowywaniem dwójki dzieci. 
   Historia jak każda inna. Ginie sławna osoba, wszczęte zostaje dochodzenie. W "Kvallspressen", gazecie, w której pracuje Annika, wybucha wrzawa związana z opisaniem wszystkich możliwych szczegółów związanych z zabójstwem Christiny Furhage, organizatorki Igrzysk Olimpijskich w Szwecji. Młoda dziennikarka angażuje się w proces śledztwa, na własną rękę próbuje dociec prawdy, zaniedbując przy okazji męża i dzieci. Stresu dodaje tylko fakt, że Annika jest świeżo upieczoną szefową działu kryminalnego w redakcji popołudniówki, a podwładni nie uznają jej autorytetu, rzucając kobiecie coraz to nowsze kłody pod nogi. Łatwo nie będzie, to pewne. Annika jednak uparcie wierzy, że zdoła rzetelnie i solidnie wykonać swoją pracę. Dlatego wciąż szuka odpowiedzi na nurtujące ją pytania, kopie głęboko, by przeprowadzić wywiad z każdą osobą, która może wiedzieć coś istotnego. Nadmierna ciekawość nie zaprowadzi jej jednak daleko. Zamachowiec bardzo nie chce, by Annika wściubiała nos w nie swoje sprawy.
   Fabuła funkcjonuje bez większych zarzutów. Powieść czyta się dość szybko (może jedynie spowalniające są niewiarygodnie długie rozdziały). Plusem jest wielowątkowość "Zamachowca" - oprócz opisów śledztwa znajdziemy tu także szereg wiadomości na temat funkcjonowania gazety codziennej, pracy w redakcji, pojawią się też epizody z życia prywatnego Anniki, jej męża i dzieci, a także klasyczny już chyba dla literatury skandynawskiej ostatnich czasów wątek homoseksualizmu. W warstwie technicznej książki do gustu przypadły mi też żywe i naturalne dialogi; autorka nie stroni od kolokwializmów czy nawet dość konkretnych wulgaryzmów, dodaje to jednak powieści autentyczności. Na uwagę zasługują zapewne bohaterowie - kilku z nich zostało ciekawie wykreowanych, szczególnie główna postać, Annika - silna i władcza kobieta, oddana pracy, ambitna, lecz i odrobinę despotyczna i rozemocjonowana. Nie sądzę, aby Annika Bengtzon przeszła do historii najciekawszych postaci literackich, ma jednak w sobie coś intrygującego, co sprawia, że chce się czytać o jej życiu, przemyśleniach i wyborach.
   Przeczytałam już w swoim życiu sporo książek, dlatego nie mogę powiedzieć, że "Zamachowiec" jest pozycją wybitną lub wyjątkowo porywającą, myślę jednak, że to przyzwoite czytadło dla fanów powieści kryminalnych czy sensacyjnych. Książka Lizy Marklund jest sympatyczną propozycją na nudne popołudnie, kiedy mamy ochotę na porcję mocnych wrażeń. Nie wykluczam też, że w przyszłości sięgnę po kolejne części cyklu - wydaje mi się, że warto.

Ocena: 4

środa, 22 sierpnia 2012

Nowe zdobycze, czyli stosik na wrzesień


Brak mi słów na moje czytelnicze lenistwo, które dopadło mnie ostatnimi czasy. Było już tak dobrze: wszystkie książki, po które sięgałam, okazywały się wciągające, czytałam je niemalże bez przerwy i z nieukrywaną przyjemnością. Dobra passa nie trwała jednak zbyt długo. Nadszedł dzień, kiedy sięgnęłam po "Zamachowca" Lizy Marklund i wtedy wszystko stanęło w miejscu. Utknęłam z tą książką, męczę ją już drugi tydzień, a jestem zaledwie w połowie. Właściwie nie wiem, dlaczego tak się dzieje, bo powieść wcale nie jest nudna, ani źle napisana, a jednak... Czyżby dopadło mnie zmęczenie materiału? Nie mogę sobie na to pozwolić, tym bardziej, że tyle nowości czeka na mojej półce!


Oto książki, które stały się moimi planami czytelniczymi na najbliższy miesiąc:

1) Studium w szkarłacie, Znak czterech, Pies Baskervillów, Dolina Strachu - Cztery powieści z cyklu o Sherlocku Holmesie. Po prostu pakiet obowiązkowy. Zawsze chciałam przeczytać coś więcej niż tylko opowiadania o przygodach słynnego detektywa i nareszcie przygarnęłam do siebie wszystkie powieści sir Arthura Conana Doyle'a - w dodatku w bardzo ciekawej szacie graficznej i z wydawnictwa mieszczącego się w moim rodzinnym Toruniu. :)
2) Biblioteka cieni, Mikkel Birkegaard - Już dawno temu natknęłam się na tę książkę podczas mojego zwyczajowego przeglądania strony Empiku. Zainteresowała mnie historia i mroczna atmosfera zapowiadana w opisie, dlatego nie zastanawiałam się długo, kiedy znalazłam Bibliotekę cieni w... bibliotece. ;)
3) W pierścieniu ognia, Suzanne Collins - Druga część znanym chyba już wszystkim Igrzysk Śmierci. Pierwszy tom przypadł mi do gustu, i to niebywale, więc logicznym jest, że musiałam przytulić do siebie ciąg dalszy historii Katniss i dwunastego dystryktu.
4) Zamachowiec, Liza Marklund - Jeśli chodzi o Czarną Serię wydawnictwa Czarna Owca, jak dotąd przeczytałam tylko dwie części trylogii Millennium. Teraz przyszło na kolejny szwedzki kryminał, tym razem już nie tak wciągający, jak powieści Stiega Larssona. Możecie spodziewać się recenzji tej książki w najbliższym czasie.
5) The Carrie Diaries, Candace Bushnell - A to odrobinę inna sprawa, niż poprzednie książki. Zwykle nie czytam takich lekkich, typowo kobiecych książek, które z zasady są dość przewidywalne i prezentują marny poziom literacki, jednak kiedy zobaczyłam to śliczne wydanie w Empiku, pomyślałam sobie, że warto mieć tę książkę na własność, chociażby ze względu na jej walory wizualne, choć nie bez znaczenia był też fakt, iż jest to wydanie w języku angielskim, który od października będzie towarzyszył mi od poniedziałku do piątku. :)

Czytaliście coś z tego stosiku, a może którąś z tych książek chcielibyście przeczytać? Z chęcią o tym przeczytam. :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Tarantula (Thierry Jonquet)

Autor: Thierry Jonquet
Tytuł: Tarantula
Tytuł oryginału: Mygale
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, Warszawa 2008
Pierwsze wydanie: 1984
Przekład: Tadeusz Markowski
Liczba stron: 128

Pierwsze zdanie:
"Richard Lafargue wolno kroczył żwirową aleją, która prowadziła do ukrytego w zaroślach stawu."

Nota wydawcy:
"Kim jest piękna Ewa, z którą wzięty chirurg plastyczny, Richard Lafargue, pokazuje się na przyjęciach, a potem zamyka ją w piwnicy swej eleganckiej willi? Dlaczego Ewa czasem tak subtelnie się uśmiecha, a on wtedy z trudem ukrywa wściekłość i ból? Czemu są razem, skoro jest między nimi tyle wrogości? Jaka tajemnica mogła połączyć ze sobą tych dwoje? Dlaczego piękny tekst piosenki "The Man I Love" stał się dla nich sposobem na wyrażanie absolutnej nienawiści w najczystszej postaci?

Moja recenzja:
     Tak się składa, że lubię czytać o niezrównoważonych psychicznie ludziach i o zwierzęcym okrucieństwie. W świecie literatury oklepanej, wtórnej i schematycznej nic dziwnego, że człowiek łaknie nowych wrażeń  - czegoś, co jeszcze nim wstrząśnie. Po kilkunastu przygodach z thrillerami i soczystymi kryminałami opisy zbrodni powszednieją, i coraz trudniej jest czytelnika zaskoczyć. Dlatego też, gdy przeczytałam recenzję "Tarantuli", opisującą tę powieść jako historię o ludziach pozbawionych wszelkich skrupułów, zimnych i skupionych wyłącznie na czynieniu czystego zła, nie było mowy, abym nie przygarnęła tej książki na moją półkę.
     Na tych stu stronach francuski pisarz Thierry Jonquet opowiedział historie, które początkowo nie mają ze sobą wiele wspólnego, lecz z biegiem czasu zaczynają się splatać i coraz bardziej od siebie uzależniać. Doświadczony chirurg plastyczny, Lafargue, mieszka w eleganckiej posiadłości wraz z Ewą. Wszyscy mają tę kobietę za kochankę Lafargue'a, jednak daleko im od poznania prawdy. 
     Alex Barny ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości po tym, jak obrabował bank i zamordował policjanta. Aby móc wieść na nowo normalne życie, potrzebuje operacji plastycznej - nikt nie może rozpoznać jego twarzy. Gdy pewnego dnia w telewizji widzi wywiad z Lafargue'm, Alex już wie, jaki będzie jego kolejny krok. Żaden z mężczyzn jednak nie spodziewa się, że łączy ich pewne ogniwo - Ewa. 
     Napis na okładce mówi, że "Tarantula" to "historia kata i jego ofiary". Zasadniczym pytaniem, jakie stawia ta powieść, jest jednak: "Kto jest katem, a kto ofiarą?" Jak zachowuje się człowiek, który musi patrzeć na cierpienie najbliższej osoby? Jak trudno jest później znieść świadomość, że nie można w żaden sposób pomóc człowiekowi, którego się kocha? Czy w ogóle można wybaczyć komuś, kto skrzywdził nasze dziecko? Na ile usprawiedliwiona jest wtedy zemsta? I wreszcie - czy prawdą jest istnienie karmy, która prędzej czy później nad dopada? Czy kat może stać się ofiarą? A może staje się ofiarą, ale nigdy nie przestaje być katem?
     Nie mnie oceniać zachowanie głównego bohatera, nazywanego Tarantulą. Bo pomimo jego częściowego okrucieństwa nie potrafię odrzucić myśli, że działał on w imię czegoś wyższego. Jego brutalność była uzasadniona i nie tak rażąca, gdy poznało się już dokładnie historię jego życia. 
     Powieść Thierry'ego Jonqueta uważam za wartościową o tyle, że gdy początkowo ukazany w niej podział świata jest klarowny, dobro i zło jest jak biel i czerń, to później kolory zaczynają mieszać się ze sobą, pokazując coś więcej - rzeczywistość. Taką rzeczywistość, w której człowiek często nie ma pojęcia, po której stanąć stronie, bo każda ma w sobie coś słusznego, ale i odrzucającego. "Tarantula" to skromny kawałek prozy, która pokazuje niewiele więcej i niewiele mniej niż prawdę. Mnie ona trochę przeraża i przytłacza, ale nadal chcę o niej czytać. Polecam.

Ocena: 5/6

niedziela, 5 sierpnia 2012

Zieleń szmaragdu (Kerstin Gier)

Autorka: Kerstin Gier
Tytuł: Zieleń szmaragdu
Tytuł oryginału: Smaragdgrun
Seria: Trylogia czasu
Wydawnictwo: Literacki Egmont, Warszawa 2012
Przekład: Agata Janiszewska
Liczba stron: 456

Pierwsze zdanie:
"- Będzie paskudna blizna - oznajmił lekarz, opatrując Paulowi ranę."

Nota wydawcy:
"Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen - podróżniczka w czasie mimo woli - musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intryg z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swojego celu. Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i... własne życie."

Moja recenzja:
     Najgorsze książki to takie, o których nie mamy nic do powiedzenia. To przykre, ale gdy po przeczytaniu ostatniego zdania "Zieleni szmaragdu" zasiadam do napisania recenzji, właściwie w głowie mam pustkę. Trylogia dobiegła końca, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że w ogóle się na dobrą sprawę nie zaczęła. Zanim akcja zdążyła się porządnie rozkręcić, było już po wszystkim.
     W trzecim tomie cyklu wszystko zaczyna się wyjaśniać. W ekspresowym tempie historia Gwendolyn Shepherd, szesnastoletniej nosicielki genu podróży w czasie, zmierza ku końcowi. Tak właściwie cała opowieść rozłożona na trzy części rozgrywa się na przestrzeni kilku dni, w których Gwen najpierw dowiaduje się, że to ona, a nie jej idealna kuzynka Charlotta, potrafi przenosić się w przeszłość, potem zakochuje się w aroganckim Gideonie, który zaledwie chwilę później okazuje się zupełnie niearogancki, a czuły i romantyczny, by ostatecznie poznać swoje prawdziwe korzenie i rozwikłać zagadkę hrabiego de Saint Germain oraz dającego nieśmiertelność kamienia filozoficznego zamkniętego w chronografie, maszynie, która pozwala podróżować w czasie nosicielom genu. Choć historia ta mogłaby służyć za materiał do pokaźnych rozmiarów powieści, zamyka się ona na kilkuset stronach i ostatecznie wydaje się być trochę zmarnowana i nie rozwinięta na tyle, na ile powinna zostać rozwinięta. 
     Być może skrótowość to typowa cecha literatury młodzieżowej, nastawionej na szybką i nieskomplikowaną akcję. Mi jednak zabrakło w tym cyklu PRAWDZIWEJ, dobrze skonstruowanej intrygi, strachu o los głównych bohaterów, jakiegokolwiek czynnika, który sprawiłby, że nie mogłabym odłożyć książki, dopóki nie poznałabym zakończenia. A tymczasem powieść przedstawia postaci, którym niemal zawsze wszystko się udaje, a nawet kiedy dotykają je drobne niepowodzenia, wszystko kończy się szczęśliwie - w mniej lub bardziej prawdopodobny sposób. Ciekawym wątkiem, jednakże, była historia Lucy i Paula, podróżników - buntowników, sprawców całego zamieszania opisanego na kartach Trylogii czasu, i poniekąd także wydarzenia dotyczące czarnego charakteru powieści, czyli hrabiego de Saint Germain, którego prawdziwa tożsamość ujawniona dopiero na końcu naprawdę mnie zaskoczyła. 
     "Zieleń szmaragdu" to nie najgorsze zakończenie trylogii, choć daleko jej do naprawdę dobrego czytadła. Pomimo lekkiego stylu, jakim posługuje się Kerstin Gier, chwilami odczuwałam znużenie lekturą i wbrew niewielkiej objętości, czytałam tę powieść kilka dni. Naprawdę nie rozumiem fenomenu tego cyklu - tak wiele osób zachwyca się historią, bohaterami... Moim zdaniem bohaterowie nie wnoszą niczego nowego, są jedynie powieleniem schematów, podobnie jak sama opowieść nie grzeszy oryginalnością. Niewiele mówiąc, Trylogia czasu nie jest gniotem, szmirą, kompletnym dnem, ale nie jest też literackim objawieniem. Z przykrością muszę stwierdzić, że pomimo pięknej oprawy graficznej i wielkiego szumu, cykl ten jest po prostu przeciętny. Z drobną tendencją w stronę dobrego.

Ocena: 4-

poniedziałek, 30 lipca 2012

Błękit szafiru (Kerstin Gier)

Autorka: Kerstin Gier
Tytuł: Błękit szafiru
Tytuł oryginału: Saphirblau
Seria: Trylogia czasu, tom drugi
Wydawnictwo: Literacki Egmont, Warszawa 2011
Przekład: Agata Janiszewska
Liczba stron: 364

Dedykacja:
"Frank, bez Ciebie bym sobie nie poradziła."

Pierwsze zdanie:
"W zaułkach Southwark było ciemno i pusto."

Nota wydawcy: 
"Błękit Szafiru to już drugi tom Trylogii czasu. Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację, uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę..."

Moja recenzja:
     Zdania co do kontynuacji popularnych powieści są zwykle podzielone. Czasami sequel okazuje się lepszy od poprzednika, czasem wręcz odwrotnie, wydaje się być pisany na siłę, pod presją czasu albo pod publikę. Całe szczęście, że "Błękit szafiru", tom drugi bestsellerowej Trylogii czasu, mogę z czystym sumieniem zakwalifikować do pierwszej kategorii.
     Akcja powieści zaczyna się dokładnie w tym momencie, na którym stanął opis wydarzeń w "Czerwieni rubinu" - dlatego też myślę, że najlepiej jest czytać te książki po kolei, w niewielkim odstępie czasu; inaczej łatwo będzie się pogubić. Już od pierwszych stron śledzimy rozwój romansu Gwen i Gideona. Powróciwszy z misji z przeszłości, dwójka młodych ludzi musi uporać się z tym, co między nimi rozkwitło. Romantyczny nastrój burzy jednak rzeczywistość, w której Gwendolyn próbuje znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Jaką rolę tak naprawdę odgrywa w całym tym przedsięwzięciu? Dlaczego nikt nie chce jej zaufać? Jaka jest jej moc, zwana "magią kruka"? Fabuła "Błękitu szafiru" mknie do przodu dość szybko i sprawnie, w powieści pojawia się także więcej zabawnych momentów. Nutka humoru jest zasługą przede wszystkim mojej ulubionej postaci, Xemeriusa - duchowi gargulca, który rozpaczliwie poszukuje towarzystwa. 
     Miło, że Kerstin Gier w swojej drugiej powieści rozwinęła większość wątków w taki sposób, że całą lekturę czytało się przyjemnie. Odniosłam też wrażenie, że styl stał się pełniejszy i ciekawszy. Nadal jednak nie uważam Trylogii czasu za wyjątkowo dobrą książkę. Szczególnie przez główną bohaterkę, której głównym zajęciem jest myślenie o Gideonie i całowaniu. Nie przepadam za takimi naiwnymi, schematycznymi postaciami. Ot, zakompleksiona nastolatka z parciem na faceta, wspierana przez jedną wierną przyjaciółkę, walcząca z idealną kuzynką. To model bohaterki często powielany w literaturze młodzieżowej i przyznam, że mi zdążył się już przejeść. Najlepiej wykreowanymi postaciami w tym cyklu są bezapelacyjnie duchy - barwne i zabawne, z ciekawą przeszłością, pomocne i rezolutne. To chyba właśnie ta garstka bohaterów nadaje Trylogii czasu uroku i sprawia, że z chęcią przewraca się kolejne strony.
     Choć "Błękit szafiru" nie wywarł na mnie niezapomnianego wrażenia, sięgnę po ostatnią część trylogii, by dowiedzieć się, jak zakończy się cała historia. Czy mogę tę powieść polecić? Hm, raczej nie otrzyma ona mojej szczerej rekomendacji. Wydaje mi się, że na rynku wydawniczym można znaleźć o wiele więcej wartościowych powieści z tego gatunku - szczególnie dla odrobinkę starszych czytelniczek. Niemniej, dla czternastolatek Trylogia czasu zapewne będzie dobrym wyborem. 

Ocena: 4-
     

piątek, 27 lipca 2012

Czerwień rubinu (Kerstin Gier)

Autorka: Kerstin Gier
Tytuł: Czerwień rubinu
Tytuł oryginału: Rubinrot
Seria: Trylogia czasu, tom pierwszy
Wydawnictwo: Literacki Egmont, Warszawa 2011
Przekład: Agata Janiszewska
Liczba stron: 344

Dedykacja:
"Dla łosia, delfina i sowy, które tak wiernie towarzyszyły mi podczas pisania i dla pewnego małego czerwonego piętrowego autobusu, który przyniósł mi szczęście dokładnie we właściwym czasie".

Pierwsze zdanie:
"Dziewczyna osunęła się na kolana i wybuchnęła płaczem".

Nota wydawcy:
"Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddaną przyjaciółkę w klasie i lekko dziwaczną rodzinę. Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest obdarzona genem podróży w czasie. Drugim podróżnikiem jest niejaki Gideon - bezczelny, arogancki, choć bosko przystojny młodzian, który tajną misję najchętniej zachowałby wyłącznie dla siebie. Ale bez Gwendolyn nie uda mu się misji wypełnić... Podróże w czasie, niebezpieczeństwa czyhające w najmniej spodziewanym momencie, miłość, która nie zna granic czasu... (...)".

Moja recenzja:
     Do niedawna uparcie twierdziłam, że wyrosłam już na dobre z typowej literatury młodzieżowej i chcąc, nie chcąc, powinnam się z nią raz na zawsze pożegnać (robiąc drobne wyjątki dla pozycji obowiązkowych). Właściwie udawało mi się trwać w tym postanowieniu przez całkiem długi czas, jednak mój czytelniczy światopogląd został zachwiany w momencie, gdy na bibliotecznej półce dostrzegłam trzy pięknie wydane tomy "Trylogii czasu", o której naczytałam się na wszelakich blogach mnóstwo pochlebnych opinii. Niewiele się zastanawiając, mruknęłam w myślach "A co mi tam!" i z trzema książkami pod pachą wróciłam do domu, pełna wiary w to, iż okażą się one warte mojego czasu i, co ważne, złamanego postanowienia. Ale wychodzi na to, że albo jestem jakaś inna, albo naprawdę wyrosłam z takich książek. 
     Kerstin Gier, niemiecka pisarka, postanowiła akcję swoich powieści obsadzić wbrew pozorom  nie w Niemczech, a we współczesnym Londynie. Główna bohaterka, Gwendolyn, to przeciętna nastolatka (schemat?), jedyne, co ją wyróżnia, to fakt, że należy ona do dość specyficznej rodziny z tradycjami. Mieszka w dużej posiadłości wraz z mamą i rodzeństwem oraz z babką, ciotką i kuzynką Charlottą, która rzekomo jest kolejną kobietą w linii podróżniczek w czasie. Od najmłodszych lat Charlotta jest szkolona, by w przyszłości łatwiej mogła odnajdywać się we wszystkich realiach, jakie cechowały minione lata. Wreszcie nadchodzi ten dzień, kiedy dziewczyna zaczyna odczuwać charakterystyczne objawy zwiastujące pierwszą podróż w czasie. Dookoła wybucha podniecenie i nerwowe wyczekiwanie, jednak... czas mija, a nie dzieje się nic. I wtedy właśnie niepozorna Gwendolyn wychodzi do sklepu, by kupić cukierki dla swojej ciotki, a po chwili spostrzega, że przeniosła się w czasie.
     Początek powieści czyta się całkiem przyjemnie. Narratorką jest szesnastoletnia Gwen - to z jej perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Łatwo więc stwierdzić, że książka nie grzeszy kwiecistym stylem - język jest prosty, odpowiedni dla młodego odbiorcy, nie ma w nim nic charakterystycznego. Jednak im dalej w las, tym bardziej wychodzi na jaw przewidywalność tej historii. Rzekomo arogancki Gideon, podróżnik w czasie o trzy lata starszy od głównej bohaterki, kreowany jest początkowo na nieprzyjemnego typa, którego Gwen nigdy nie polubi, prędko jednak staje się jasne jak słońce, że ci dwoje lada chwila staną się parą. W ich szczeniackich przekomarzaniach nie ma niczego oryginalnego ani zaskakującego. Zresztą można by tak określić całą fabułę: na 300 stronach nie wydarzyło się prawie nic naprawdę wciągającego. 
     "Czerwień rubinu" to właściwie dopiero wprowadzenie do całej trylogii, w której, jak sądzę, każdy tom odpowiada kolejno prologowi, rozwinięciu i zakończeniu. Przez ten zabieg pierwsza część jest trochę monotonna - mniej więcej od połowy książki musiałam zmuszać się do przewracania następnych kartek. Jestem wobec tego rozczarowana - nie zauważyłam w tej powieści ani szczególnie zabawnych momentów (z wyjątkiem kilku scen, które mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki), nie porwała mnie także historia miłosna. Same podróże w czasie zostały opisane znośnie, choć nadal nie z odpowiednim rozmachem. Co do głównej bohaterki - irytowała mnie chwilami swoją ograniczoną wiedzą; poza tym, była znośna, nie wybiła się jednak ponad przeciętną.
     Mam jeszcze nadzieję, że kolejny tom - "Błękit szafiru" - okaże się ciekawszą lekturą od swojej poprzedniczki. Bo, jak widać, piękna okładka i ogromny napis "BESTSELLER", to jeszcze nie wszystko. 

Ocena: 3+/6

piątek, 20 lipca 2012

Tam gdzie ty (Jodi Picoult)

Autorka: Jodi Picoult
Tytuł: Tam gdzie ty
Tytuł oryginału: Sing you home
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, Warszawa 2012
Przekład: Magdalena Moltzan - Małkowska
Liczba stron: 568
Cena: 36 PLN

Pierwsze zdanie: 
"Pewnej słonecznej wrześniowej soboty, kiedy miałam siedem lat, byłam świadkiem nagłej śmierci swojego ojca".

Nota wydawcy:
"Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych bezskutecznych staraniach o dziecko Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa i to, co wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych, w których nie ma miejsca na sentymenty. Tam gdzie ty to powieść o trudnych, często bardzo bolesnych wyborach oraz o tym, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale czy na pewno?"

Moja recenzja:
     Z Jodi Picoult bywa różnie - raz stwierdzam, że jej książki nudzą mnie już powtarzalnością i sądowym schematem, a przy innej okazji okazuje się, że powieść autorstwa tej pisarki jest naprawdę świetna i z czystym sercem mogę dopisać ją do półeczki z ulubionymi lekturami. Bardzo lubię takie niespodzianki, gdy po długim okresie rozczarowania i nieudanych podejść doznaję czytelniczego olśnienia. 
    Powieścią "Tam gdzie ty" zainteresowałam się, gdy tylko przeczytałam jej krótki opis sugerujący, że tym razem Picoult wzięła na warsztat temat niezwykle kontrowersyjny, trudny, jakim jest (o dziwo, nadal) homoseksualizm. Przeciwstawiwszy go chrześcijańskiemu fanatyzmowi, przestarzałym poglądom i ciasnocie umysłowej, otrzymujemy nic innego, jak prawdziwą mieszankę wybuchową. Można by pomyśleć, że w tej tematyce łatwo o przesadę, pisarce udało się jednak doskonale wyważyć proporcje i przedstawić racje obu stron w sposób maksymalnie smaczny, ciekawie uargumentowany i dający do myślenia.
     Tym razem Picoult przedstawia historię Zoe i Maxa, małżeństwa na pierwszy rzut oka dobrze dobranego, kochającego się i wspierającego. Ich jedynym problemem jest bezpłodność dotykająca oboje małżonków. Pragnąc dziecka, decydują się na kosztowne in vitro. Kiedy jednak kolejne próby zawodzą, Max poddaje się i wysyła swojej żonie pozew o rozwód. Mężczyzna decyduje się zamieszkać w domu swojego religijnego brata, Reida, który wraz z małżonką Liddy należy do wspólnoty Kościoła Wiecznej Chwały, cechującej się konserwatywnym podejściem do życia oraz nieprzeciętną wiernością Biblii, często interpretowanej nazbyt dosłownie. Świat Maxa zmienia się zupełnie - z alkoholika niezainteresowanego Bogiem mężczyzna staje się człowiekiem wielkiej wiary, który nie opuszcza niedzielnej mszy i spotyka się z pastorem na herbatę i ciasteczka, by pomówić o życiu w Jezusie i pokonywaniu własnych słabości.
     Nic dziwnego więc, że Max jest w ogromnym szoku, gdy pewnego dnia w czasie przypadkowego spotkania w supermarkecie dowiaduje się, że jego była żona jest w związku z kobietą. W jego oczach pary homoseksualne żyją w grzechu i powinno się zrobić wszystko, by nawrócić je na właściwą drogę, przemówić im do rozsądku, duszy, sumienia - czegokolwiek - by wkrótce z otwartymi ramionami powitać nawróconych w Domu Pana. Brzmi jak fanatyczny bełkot? Tak samo odebrała to Zoe, dla której miłość do Vanessy nie jest niczym złym. Co więcej, ten związek znaczy dla niej bardzo dużo: oprócz miłości i fizyczności z drugą kobietą łączy ją przede wszystkim silna przyjaźń oparta na solidnych fundamentach. 
     Jednym z etapów większości związków jest chęć posiadania dziecka. Nie inaczej odbyło się to w przypadku Zoe i Vanessy. W klinice, gdzie wcześniej żona Maxa poddawała się in vitro, wciąż znajdują się zarodki, gotowe do użycia. Wystarczy tylko zgoda byłego małżonka i Vanessa może urodzić dziecko Zoe i Maxa, który to zdeklarował się wcześniej, że nie chce już mieć dzieci. Z problemem bezpłodności zmagają się jednak także Reid i Liddy. I tutaj zaczyna się problem. Max chce oddać zarodki swojemu bratu, przekreślając ostatnią szansę Zoe na posiadanie potomstwa. 
     "Tam gdzie ty" to powieść opowiadająca nie tylko o walce homoseksualistów z konserwatystami, próbującymi odmówić parom jednopłciowym prawa do zakładania rodzin i wychowywania dzieci. To także książka o niezwykłym wpływie muzyki na ludzi - o rozwiązywaniu problemów natury psychicznej i zawieraniu przyjaźni, o przełamywaniu barier i stereotypów. "Tam gdzie ty" mówi też o zmianach, jakie w nas zachodzą, o wyborach, jakich dokonujemy, oraz ocenach, które często mogą zranić innych.
     Jodi Picoult udało się napisać powieść wielowymiarową, przeplatającą wiele wątków, które zaskakująco zaczynają do siebie pasować. "Tam gdzie ty"  nie jest arcydziełem literackim, ale naprawdę dobrym czytadłem, które poza tym, że wciąga na solidnych parę godzin, daje jeszcze trochę do myślenia. I, przynajmniej według mnie, uczy też sztuki kompromisu, a ta moim zdaniem jest w życiu szczególnie potrzebna.

Ocena: 5+/6

wtorek, 17 lipca 2012

Kwiaty na poddaszu (Virginia C. Andrews)

Autorka: Virginia C. Andrews
Tytuł: Kwiaty na poddaszu
Tytuł oryginału: Flowers in the Attic
Seria: Saga o Dollangangerach, tom pierwszy
Wydawnictwo: Świat Książki, Warszawa 2012
Przekład: Bożena Wiercińska
Liczba stron: 382
Cena: 34,90 PLN

Pierwsze zdanie:
"Nadzieję powinno się malować na żółto, kolorem słońca, które tak rzadko oglądaliśmy".

Nota wydawcy:
"Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia - w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice mieszkający w ogromnej posiadłości wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza. Dzieci żyją w ciągłym strachu, a odkrycie, jakiego dokonuje najstarszy brat, stawia rodzeństwo w obliczu nieuniknionej katastrofy".

Moja recenzja:
     Lubię czytać o prawdziwym życiu. Fantastyka nie jest moim ulubionym gatunkiem chyba dlatego, że skupia się na ukazywaniu rzeczywistości innej niż ta, którą znam, często wykreowanej od podstaw. Lubię też, kiedy wydarzenia przedstawione w książce są prawdopodobne. Dlatego też nie do końca wiem, jak odnieść się do "Kwiatów na poddaszu". W tej powieści autorstwa Virginii Andrews granice przyziemnego życia zostały mocno przesunięte, a kwestie moralności stanęły pod znakiem zapytania. W pewnym momencie po prostu nie można uwierzyć, że coś takiego mogłoby zdarzyć się naprawdę.
     Zacznijmy jednak tam, gdzie zaczynać się powinno - od początku. Rodzina Dollangangerów wydaje się być normalna. Całkiem zamożna, szablonowa familia z czwórką uroczych, zdolnych dzieci. Piękna mama i przystojny, kochający tata. Nikt nie pomyślałby, że mogą oni chować przysłowiowy szkielet w szafie. Jednak wraz z śmiercią ojca sielankowe życie Dollangangerów zmienia się nie do poznania. Matka, Corrine, zostaje bez środków do życia. Wydziedziczona wcześniej przez ojca za małżeństwo z własnym wujem, zmuszona jest uciec się do podstępu, by zapewnić sobie i dzieciom należyty byt. Srogi dziadek nie może dowiedzieć się jednak o istnieniu wnucząt do czasu, gdy znów spojrzy na Corrine łaskawym okiem i zapisze jedynej córce cały swój spadek. 
     Tak też czwórka rodzeństwa zostaje umieszczona w nieużywanej części ogromnego domu i zamknięta w niewielkim pokoju. Jedynym azylem dzieci jest poddasze, gdzie mogą zachowywać się swobodnie. Rzekomo krótkotrwała konieczność zmienia się w permanentny stan i młodzi Dollangangerowie uświadamiają sobie, że ich sytuacja nie ma szans na poprawę. Matka, początkowo zapewniająca o swoich staraniach, z czasem przestaje udawać, że los jej własnych dzieci w ogóle ją obchodzi. Podtrzymując złudzenie drogimi prezentami, sama oddaje się przyjemnościom wystawnego życia, podróżuje i bawi się w najlepsze. A dzieci coraz bardziej podupadają na zdrowiu, złaknione świeżego powietrza i słońca, bite i nadzorowane przed bezduszną babkę, która wszędzie widzi grzech.
     Gdzieś w połowie książki coraz częściej miałam ochotę złapać się za głowę, pomstując na Corrine Dollanganger, próżną, naiwną i egoistyczną do granic możliwości. Nie potrafię uwierzyć, że są na świecie takie matki, które nie dbają o własne dzieci, pozwalając wypalić się tym słabym, nieporadnym istotom, tylko po to, by nie stracić swoich własnych wygód, luksusów, by uniknąć stresu i kompromitacji. Jak daleko może zajść taka ślepota, kompletna znieczulica i bezmyślność - czy może wręcz odwrotnie: zimne wyrachowanie? Ja tego nie rozumiem i chyba nawet nie chcę zrozumieć. Żywię jedynie nadzieję, że postać Corrine nie była wzorowana na żadnej autentycznej osobie. W innym wypadku stracę wiarę w ludzi.
     Poza warstwą fabularną, która z wyjątkiem kilku mało prawdopodobnych fragmentów była zupełnie w porządku, w "Kwiatach na poddaszu" istotna jest także strona techniczna - językowa, stylistyczna. Tutaj, niestety, załamuję ręce. Zastanawiam się, czy ta książka przeszła w ogóle jakąś korektę, redakcję - cokolwiek. Przytłoczyła mnie ilość zdań wykrzyknikowych, sztuczne opisy i dialogi. Virginia Andrews uparcie łączy wyszukany, czasem wręcz encyklopedyczny styl ze słownictwem potocznym. O ile to drugie miało zapewne podkreślić fakt, że narracja prowadzona jest z punktu widzenia młodej, kilkunastoletniej dziewczyny, o tyle dziwne, słownikowe wstawki są dla mnie zupełnie od czapy. 
     Gdyby nie dość poważne niedociągnięcia techniczne, musiałabym przyznać, że "Kwiaty na poddaszu" to naprawdę lektura godna uwagi. Niebanalny pomysł na fabułę, całkiem ciekawe przedstawienie postaci - te elementy sprawiają, że książkę czyta się szybko, z przyjemnością i ma się ochotę sięgnąć po kolejne tomy. Nie można jednak mieć wszystkiego, dlatego - cóż - niedosyt ten znajduje odzwierciedlenie w mojej ocenie.

Ocena: 4/6

sobota, 7 lipca 2012

Więzień nieba (Carlos Ruiz Zafón)

Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tytuł: Więzień nieba
Tytuł oryginału: El prisionero del cielo
Seria: Cmentarz Zapomnianych Książek, tom trzeci
Wydawnictwo: MUZA, Warszawa 2012
Przekład: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Liczba stron: 416
Cena: 39,99 (oprawa broszurowa)

Pierwsze zdanie: 
"Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia powrócę na te ulice, by opowiedzieć historię człowieka, który stracił duszę i imię pośród cieni owej Barcelony zanurzonej w mętnym śnie czasu popiołów i milczenia."

Nota wydawcy:
"Jest rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermin Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. (...)"

Moja recenzja:
     Po lekturze dwóch poprzednich powieści Carlosa Ruiza Zafona moje oczekiwania co do "Więźnia nieba", najnowszej publikacji hiszpańskiego pisarza, były bardzo wysokie. Wprost nie mogłam doczekać się, by sięgnąć po nowy, pachnący świeżutkim papierem tom i dać się ponieść historii rozgrywającej się na tle sławnej, tajemniczej Barcelony. Byłam tak wniebowzięta, gdy po raz pierwszy w Empiku wzięłam egzemplarz "Więźnia nieba" do ręki... Tak, a potem otworzyłam książkę. I jakoś tak w tym samym momencie całe moje podekscytowanie wyparowało.
     Na samym początku zobaczyłam ogromną czcionkę. Pamiętam taką z książek, które czytałam, mając dziesięć lat. Na pierwszy rzut oka, rozmiar 14. Następnie zauważyłam marginesy, przez które bez większego problemu mogłaby przejść solidna kolumna pieszych. Po co te odstępy, po co, pytam?! Biedne drzewa. Jakby tego było mało, zanim dotarłam do rozpoczęcia książki, musiałam przebrnąć przez 19 stron zapełnionych przez fragmenty recenzji dotyczących wcześniejszych utworów Zafona, powtórkę zdjęcia z okładki i inne tego typu wypełniacze. Moje cierpliwość i wyrozumiałość zostały porządnie nadszarpnięte. 
     Po tych uroczych dodatkach dostąpiłam zaszczytu odczytania pierwszych zdań akcji właściwej. Muszę przyznać, że miło było znów spotkać się z bohaterami poznanymi w "Cieniu wiatru" i "Grze anioła", których zdążyłam naprawdę polubić. Daniel Sempere, Bea, Fermin Romero de Torres... A także David Martin. Zafón tak zgrabnie poprowadził fabułę, że losy wszystkich tych postaci splotły się ze sobą i utworzyły spójną, dość interesującą całość. Niemniej, podczas czytania nie opuszczało mnie wrażenie, że historia ta napisana jest jakby na siłę i w pośpiechu. Rozdziały były krótkie, zwykle czterostronicowe. Dłuższe opisy występowały w znikomych ilościach. 
     Na plus mogę spisać to, że "Więzień nieba", skupiający się głównie na losach komicznego Fermina, obfitował w zabawne momenty i dowcipne dialogi. Z drugiej strony, odebrało to książce niezwykły, tajemniczy klimat, z którego dotychczas słynęły powieści Zafona. Cień tej wyjątkowej atmosfery wrócił dopiero pod koniec, kiedy po raz kolejny pisarz zaprosił swoich czytelników na spacer po Cmentarzu Zapomnianych Książek.
     Byłabym jednak niesprawiedliwa, twierdząc, że najnowsza książka Zafona to porażka. Nie - "Więźnia nieba" czyta się szybko i przyjemnie. Właściwie, im dalej, tym lepiej. Zakończenie było obiecujące, zrobiło mi chrapkę na dalszy ciąg historii, który - mam nadzieję - będziemy mogli przeczytać już niedługo. Ostatecznie powieść ta stanowi sympatyczne spoiwo łączące poprzednie utwory i dopowiada pewne rzeczy, tłumaczy niektóre wątki. Myślę jednak, że aby w pełni docenić wartość "Więźnia nieba", dobrze jest przeczytać najpierw wcześniejsze książki, by zyskać pełniejszy obraz wydarzeń. 
    I wyszło na to, że nawet kiedy Zafón coś knoci, to jest dobry w tym, co robi. 

Ocena: 4

wtorek, 3 lipca 2012

Igrzyska śmierci (Suzanne Collins)

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Igrzyska śmierci
Tytuł oryginału: The Hunger Games
Seria: Igrzyska śmierci, tom pierwszy
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina, Poznań 2009
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 PLN
Dedykacja: "Dla Jamesa Proimosa"

Pierwsze zdanie:
"Gdy się budzę, czuję, że druga strona łóżka już zdążyła wystygnąć".

Nota wydawcy:
"Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję. (...)"

Moja recenzja:
     Zwykle nie sięgam zbyt ochoczo po książki okrzyknięte mianem bestsellera roku, następcy Harry'ego Pottera i tym podobnych chwytliwych haseł. Tyle razy dałam się zwieść tym pustym sloganom, że zwątpiłam już we wszystkie rzekome "przeboje wydawnicze". O "Igrzyskach śmierci" jest głośno już od dłuższego czasu, a szał na tę serię wzmogła dodatkowo premiera ekranizacji pierwszego tomu. Wszyscy dookoła tak zachwalali trylogię autorstwa Suzanne Collins, że nie mogłam przejść obok tych książek obojętnie i, nie zważając na wcześniejszą taktykę unikania tego, co szalenie popularne, wreszcie zdobyłam egzemplarz i uległam magii Głodowych Igrzysk.
     Pośród wszystkich zalet "Igrzysk śmierci" największym plusem jest według mnie fakt, że w dobie powiastek typu paranormal romance, książka ta w dużej mierze bazuje na czysto ludzkich instynktach i to właśnie je opisuje. Cała akcja powieści kręci się wokół słynnych Głodowych Igrzysk, w których bierze udział dwudziestu czterech trybutów z dwunastu dystryktów składających się na państwo Panem. W ciągu walki na arenie zawodnicy będą zmuszeni spojrzeć w oczy najstraszniejszym ze swoich obaw, walczyć na śmierć i życie, wyzbyć się ludzkich odruchów i dbać tylko o siebie, bo zasady Igrzysk mówią, że przeżyć może tylko jedna osoba. 
     Gdy przyjdzie nam znaleźć się w warunkach, gdzie o przeżycie trzeba zabiegać ze wszystkich sił, nie ma mowy o zachowaniu moralności. Człowiek z minuty na minutę coraz bardziej przypomina zwierzę. To właśnie spotyka zawodników Igrzysk. Główna bohaterka powieści i zarazem jej narratorka, Katniss Everdeen, będzie zmuszona zweryfikować cały swój światopogląd. Odkąd znajdzie się na arenie, nikomu nie  będzie mogła zaufać.
     Ilekroć myślę o istocie Głodowych Igrzysk stworzonych przez władze Panem dla stłumienia buntu obywateli, nie mogę przestać dziękować (komukolwiek) za to, że nasz świat tak nie wygląda. Z drugiej strony zaraz jednak zapala się w mojej głowie żaróweczka, która każe mi się zastanowić nad tym głębiej, bo właściwie... Suzanne Collins nie wykreowała rzeczywistości, która tak naprawdę nie istnieje. Wystarczy rozejrzeć się dokładniej, a bez trudu dostrzeżemy Igrzyska śmierci, które toczą się tuż przed naszymi nosami.  I to chyba przeraża mnie najbardziej.
      Poza moimi "egzystencjalnymi" rozważaniami, muszę przyznać, że Suzanne Collins wykonała kawał dobrej roboty, oferując czytelnikom historię dobrze skonstruowaną i ociekającą zwrotami akcji. Styl, jakim autorka się posługuje, jest bardzo nieskomplikowany, czasem może nawet zbyt prosty (choć z drugiej strony trudno jest oczekiwać liryzacji języka przy opisie zezwierzęconego życia na arenie), dlatego też książkę czyta się przyjemnie i szybko. Niemalże każdy rozdział kończy się w taki sposób, że natychmiast trzeba zacząć czytać kolejny.
     Ja z pewnością sięgnę po następne tomy serii o Igrzyskach śmierci. Z chęcią znów spotkam się z bohaterami, których zdążyłam polubić i do których naprawdę można się przywiązać. A pani Collins gratuluję nietuzinkowego pomysłu na powieść, której nie sposób odłożyć na później.

Ocena: 5

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...