niedziela, 21 września 2014

Zapasy na jesień


Stosiku mój blog nie widział już chyba ze sto lat! Czas najwyższy podzielić się z Wami moimi czytelniczymi planami na najbliższe miesiące :)

Kuchnia duchów, Jael McHenry
Nocny gość, Fiona McFarlane
Co mówią umarli, Rafael Estrada
Kolekcjonerka perfum, Kathleen Tessaro
Ostatni dzień lata, Joyce Maynard
Pochłaniacz, Katarzyna Bonda
Szept wiatru, Elizabeth Haran

Co polecacie na początek?

środa, 3 września 2014

Troje (Sarah Lotz)






"Jeden dzień. Cztery katastrofy. Troje ocalonych. Przesłanie, które zmieni losy świata."











Choć od premiery minęło już sporo czasu, mam wrażenie, że o powieści "Troje" nadal wszędzie jest głośno. Z całą pewnością wiele wspólnego ma z tym świetna akcja promocyjna, która spowiła powieść mgiełką tajemnicy i odrobiną nerwowego podekscytowania - wszędobylska czerń (egzemplarze recenzenckie dotarły do bloggerów właśnie w czarnych, nieco groźnie wyglądających kopertach), atmosfera trzymająca w napięciu przez niedopowiedzenia i zapewnienie, że oto przed nami książka, która pozwoli nam ujrzeć kulisy jednej z największych zagadek ostatnich lat. Nie oceniaj książki po okładce? Jak dla mnie, okładka jest świetna. Na szczęście, kolejne strony również trzymają poziom.

Jak dużego zbiegu okoliczności potrzeba, by jednego dnia rozbiły się cztery samoloty? Jak wielkim cudem w zaistniałych okolicznościach jest fakt, że z tych czterech katastrof ocalała jedynie trójka dzieci, i to praktycznie bez draśnięcia? Kto albo co za tym stoi? Jak to możliwe, że ktokolwiek ocalał? Czyżby maczały w tym palce siły nieczyste? Teorie spiskowe pojawiają się jedna za drugą, jak grzyby po deszczu. Ingerencja obcych? Zapowiedź Apokalipsy? Spisek rządowy? Nikt nie jest w stanie uwierzyć, że trójka ocalałych to zwyczajne dzieci, które wyszły z katastrof cało przez zupełny przypadek. 

Sarah Lotz w swojej książce zastosowała technikę powieści pudełkowej - poza prologiem i epilogiem mamy do czynienia z opisem wydarzeń i relacjami zebranymi w formę fikcyjnej książki wydanej przez Elsbeth Martins. Przyznam, że ten zabieg przypadł mi do gustu, chociaż spotkałam się z wieloma negatywnymi opiniami na ten temat. Dla mnie bingo. Podobnie język, jakim powieść została napisana - lekki, naturalny. Wreszcie dobre i niewymuszone tłumaczenie, choć wiadomo, że kilka wpadek redaktorskich się zdarzyło. Nie było ich jednak na tyle dużo, by wpłynąć na ogólny odbiór "Trojga". 

Myślę, że niejeden zapalony czytelnik przyzna mi rację, że przychodzi taki moment w "karierze mola książkowego", kiedy zaczyna się przeklinać liczbę książek, które się już przeczytało. Dlaczego? Ponieważ mając za sobą wiele wartościowych publikacji, trudno jest później trafić na książkę, która jest w stanie jeszcze czymś zaskoczyć. Mnie prawie już się nie zdarza, żeby książka mnie oczarowała (chociaż nie twierdzę, jakobym była czytelniczym guru, Boże broń!), i przyznaję, że bardzo mnie to zasmuca. Miodem na moje serce była więc ta książka, która a) wciąga b) jest na swój sposób nowatorska c) trzyma poziom aż do końca d) a propos końca... ma genialne zakończenie. Uwielbiam ten moment, gdy trafiam na powieść, której ostatnie zdanie wbija mnie w fotel i pozostawia w tym stanie odrętwienia i niedowierzania na dłuższą chwilę. 

"Troje" to taka książka, w której pojawia się wiele pytań. Poszlaki, sugestie, mnogość możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy, relacje różnych osób - świadków, przyjaciół i rodziny osób bezpośrednio związanych z wypadkami. Na niewiele z tych pytań znajdziemy odpowiedź, nie jest to jednak dla mnie w żadnym wypadku minus tej powieści. Nigdy nie sądziłam, że lekka i tak promowana książka aż kipiąca od - można by powiedzieć - tanich teorii spiskowych będzie w stanie pochłonąć mnie na dobre. A jednak. Udało się.

Ocena: 5

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture:


czwartek, 5 czerwca 2014

Krótka historia książek zakazanych (Werner Fuld)






"Cenzura i autocenzura, zniszczone biblioteki, walka o rękopisy, kategoryczni w zakazach fundamentaliści, sprytni wydawcy i pomysłowi autorzy. Od Owidiusza do Sołżenicyna, od Baudelaire'a do Joyce'a, od Heinego przez Nabokova i Orwella do książek dziś zakazanych w Chinach i w świecie arabskim."







   Jak na klasycznego mola książkowego przystało, przyjemność sprawia mi nie tylko czytanie samych książek, ale i czytanie o nich - w zakresie bardzo rozległym. Żaden jednak tekst krytyczny, żaden luźniejszy esej czy poważna akademicka dysputa - żadna z tych rzeczy nie pochłonęła mnie tak, jak właśnie "Krótka historia książek zakazanych". Aż samo ciśnie się na usta wyświechtane powiedzenie, że zakazany owoc najlepiej smakuje. 

   Człowiek z natury lubi czasem mieć do czynienia z mniejszym lub większym skandalem. To, co kontrowersyjne, nęci i przyciąga uwagę. Książki natomiast kojarzą się zwykle przede wszystkim z mądrością, rozwagą, statecznością, obyciem... Okulary, siwa broda, fotel i mała lampka. Spokój, cisza. Uznanie, poważanie. Ten, kto czyta książki, musi być przecież mądrym człowiekiem. Ten, kto książki pisze - jeszcze mądrzejszym. W takiej sytuacji "skandal" jest chyba ostatnią rzeczą, która przychodzi człowiekowi do głowy, gdy słyszy słowo: "książka". A jednak, książki od wieków stawały się przyczyną oburzenia i sensacji. 

   Jedne zagrażały ustrojowi, inne religii. Goethe za sprawą "Cierpień młodego Wertera" został oskarżony o propagowanie idei samobójstwa, Nabokov nie mógł opublikować "Lolity" bez narażania się na zarzut popularyzowania tendencji pedofilskich (uznanemu profesorowi przecież to nie przystoi!). To jeszcze jednak nic w porównaniu z tym, przez co przechodzili pisarze próbujący w czasach panowania intelektualnej ciemnoty wyciągnąć na światło dzienne naukowo poparte fakty. Płonące stosy książek, oficjalnie wydawane listy ksiąg zakazanych, procesy sądowe, egzekucje na niewygodnych autorach, wszędobylska cenzura - nikogo to nie dziwiło.

   Werner Fuld w bardzo ciekawy i całkiem przystępny sposób przybliża czytelnikowi przekrój dziejów cenzurowania książek, jak i całkowitego zakazywania ich publikacji czy późniejszej dystrybucji. Sądzę, że każdy czytelnik, który ma choć niewielkie pojęcie o historii literatury światowej, powinien sięgnąć po ten tytuł. Może nie jest to propozycja do przeczytania w jeden wieczór, jednak pozwala poznać całe mnóstwo ciekawych anegdotek i faktów o książkach, pisarzach, wydawcach, a nawet władcach czy politykach. I wcale nie jest taka "krótka". 

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza oraz Agencji Business&Culture


niedziela, 11 maja 2014

Grace. Księżna Monako (Joanna Spencer)




"Grace Kelly, o twarzy grzecznej dziewczynki i namiętnej duszy, fascynuje Amerykę lat pięćdziesiątych XX wieku, by wkrótce podbić serce Rainiera III, księcia Monako. Sztuka stwarzania pozorów i prawdziwie silny charakter pomagają jej udźwignąć diadem Grimaldich, gdyż nie wszystko okaże się bajką w tej najpiękniejszej roli jej życia - roli księżnej."




   Wiele razy słyszałam to nazwisko. Niejednokrotnie miałam okazję oglądać zdjęcia kobiety o lekko kwadratowej twarzy, z blond włosami, ubranej zawsze elegancko i z klasą. Grace Kelly, księżna Monako. Każdy z pewnością choć w pewnym stopniu kojarzy tę postać. Tak też było ze mną - potrafiłam powiązać nazwisko z twarzą, ale właściwie niewiele więcej. Idealnym sposobem na poszerzenie mojej wiedzy na temat Grace Kelly okazała się jej biografia, napisana przez Joannę Spencer.

   Grace pochodzi z amerykańskiej rodziny, w jej żyłach nigdy nie płynęła błękitna krew. Jako młoda dziewczyna zaczęła spełniać swoje marzenie o karierze aktorskiej, zapisała się w historii Hollywood, zdobyła Oscara, a w końcu... została żoną księcia Monako i, porzuciwszy aktorstwo, zamieszkała w maleńkim państewku i oddała się byciu księżną. Ta historia brzmi trochę bajkowo. I rzeczywiście, do pewnego stopnia życie Grace takie było. Koniec końców jednak okazuje się, że Grace Kelly nie była zupełnie szczęśliwa, a jej los pod wieloma względami dotkliwie ją rozczarował.

   Oprócz historii samej Grace, z książki dowiemy się całkiem sporo na temat dzieci księżnej Monako - Karoliny, Alberta i Stefanii. Każde z nich jest zupełnie inne, dlatego ich opisy stanowią ciekawe urozmaicenie historii. Z drugiej jednak strony, miałam czasem wrażenie, że po przeczytaniu tej biografii więcej wiem na temat Karoliny Grimaldi, niż o samej Grace.

   Książka została bardzo ładnie wydana. Twarda oprawa, duża czcionka, ładne nagłówki, w środku wkładka z fotografiami. Wizualnie - bez zarzutu. Jeśli chodzi o styl, przyznam, że spodziewałam się czegoś innego. Joanna Spencer pisze bardzo ostrożnie, językiem jakby ugrzecznionym, momentami trochę szkolnym. Czyta się to jednak bardzo szybko - mnie właściwie na lekturze tej biografii minął jeden dzień spędzony w pociągu i drugi w autobusie. Podróż minęła mi bardzo przyjemnie.

   Dla miłośników biografii "Grace, Księżna Monako" będzie miłą propozycją na dłuższy wieczór, a dla tych, którzy z biografiami są raczej na bakier, publikacja Joanny Spencer może udowodnić, że czytanie czyjegoś życiorysu wcale nie musi być nudne. Polecam.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza oraz Agencji Business & Culture.


środa, 7 maja 2014

Zabójczy księżyc (N.K. Jemisin)


"W pustynnym mieście-państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują kapłani bogini snu, zwani zbieraczami - gromadzą sny obywateli, leczą chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne... nie zważając na to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru (...) otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do wybuchu nieszczącej wojny."


   Bez bicia przyznam, że z fantastyką jestem na bakier. Choć lubię różne gatunki literatury i nie zamykam się w jednej szufladce czytelniczych upodobań, fantastyka jak dotąd chyba przemawia do mnie najmniej. Zrobiłam oczywiście wyjątek dla serii typu "Harry Potter" czy "Wiedźmin", które stanowią piękne wyjątki od reguły i na zawsze zostaną na mojej półce z tabliczką "Ulubione", jednak niewiele więcej w dziedzinie fantasy (o SF już nie wspominając) mam do powiedzenia.

   "Zabójczy księżyc" potraktowałam jako odświeżające odstępstwo od normy. Moja czytelnicza rutyna ostatnimi czasy ograniczała się do lektur z kanonu literatury brytyjskiej i amerykańskiej, z małymi przerwami na coś ogłupiającego w stylu "Inferno" Dana Browna. Powzięłam sobie zatem małe wyzwanie - podejście do fantastyki, kolejna runda. Kto wie, może akurat przypadnie mi do gustu.

   Jakkolwiek dobre miałam chęci, moja przygoda z "Zabójczym księżycem" trwała trochę długo. Znacie to uczucie, kiedy książkę się po prostu połyka? Z pewnością nie było tak w tym przypadku. Nie znaczy to jednak, że spotkanie z powieścią Nory Jemisin w żadnym stopniu nie wywarło na mnie pozytywnego wrażenia. Co było zatem nie tak? Po pierwsze - przyciężkawy styl. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że to wina tłumaczenia. Bez względu na to, "Zabójczy księżyc" nie jest powieścią, o której można powiedzieć, ze została napisania sprawnie i lekkim piórem. Ten problem stracił trochę na sile pod koniec książki, kiedy tak naprawdę dopiero rozwinęła się akcja, a ja sama zaczęłam przewracać strony z zauważalnie większym zainteresowaniem. I tutaj właśnie docieramy do miejsca, w którym widzimy drugi problem. Akcja "Zabójczego księżyca" jest... cóż, bardzo przeciętna. Na dobrą sprawę trudno jest się zaangażować w rozwój wydarzeń, po części może dlatego, że sami bohaterowie są tak kiepsko zarysowani, że aż obojętni. A ciężki styl, średnio wciągająca akcja i mało ciekawi bohaterowie - no cóż, jakkolwiek nie spojrzeć, nie świadczy to o książce najlepiej.

   Jakie są plusy? Końcówka dość nieoczywiście poprowadzona, zostawia czytelnika z chęcią dowiedzenia się, jak dalej potoczy się ta historia (dobry chwyt marketingowy, druga część już niedługo w sprzedaży!), po dłuższym czasie jednostajnej akcji dostajemy też wreszcie solidny, mięsisty opis walki dobrego ze złym, a bez tego nie wyobrażam sobie fantastyki. Znajdzie się też chrapka dla zapalonych poliglotów - pod warunkiem, że wymyślone języki też was interesują. Nora Jemisin proponuje w swojej powieści dość ciekawy przykład języka, który naprawdę nie istnieje. A gdyby istniał, chyba język prędzej zaplątałby mi się w mocny supeł, niż wypowiedziałabym te piekielne nazwy! 

   Pomimo wielu wad, których można się w tej książce dopatrzeć, nie uważam czasu poświęconego na "Zabójczy księżyc" za stracony. Miłośnikom gatunku ta powieść z pewnością przypadnie do gustu. Dla mnie ta lektura była po prostu względnie miłym przerywnikiem. A tymczasem wracam do tego, co lubię najbardziej. Co to takiego? Dowiecie się już niedługo. ;)



Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wiosna w pełni


Co nowego u mnie na czytelniczej półce? Same cuda od Muza SA. Aktualnie kończę "Zabójczy księżyc" wydawnictwa Akurat, a później zabieram się za (niekoniecznie w tej kolejności):

1. Wielki przekręt (Will Ferguson)
2. Olivido znaczy zapomnienie (Maria Duenas)
3. Zapach miasta po burzy (Olgierd Świerzewski)

A co wy czytacie wiosną?



poniedziałek, 10 marca 2014

Inferno (Dan Brown)

"Inferno" autorstwa Dana Browna
Wydawnictwo Albatros Sonia Draga

"Robert Langdon budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce. (...) Ledwie na dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. W towarzystwie młodej lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza w pośpiechu szpital. Ścigany przez nieznanych wrogów przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody niespodziewanego pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego…"


   Dan Brown to taki autor, którego niespecjalnie trzeba przedstawiać. Wydaje mi się, że każdy, kto chociaż trochę interesuje się najnowszą literaturą popularną, przynajmniej raz zetknął się z tym nazwiskiem, najprawdopodobniej za sprawą "Kodu Leonarda da Vinci", powieści, która na dobre przyniosła sławę Robertowi Langdonowi, wykreowanemu przez Browna profesorowi z Harvardu, największemu na świecie specjaliście od symboli. "Inferno" to już czwarta z kolei powieść poświęcona przygodom tego właśnie bohatera. I im dalej w las, tym bardziej nieprawdopodobnie się robi. Nieprawdopodobnie i nudno zarazem. Niemożliwe? A jednak.

   Kiedy dowiedziałam się, że Brown wydaje nową książkę, byłam wniebowzięta - Będzie kolejne świetne czytadło na wieczór, pomyślałam sobie, pełna nadziei na to, że pisarz zaserwuje mi jeszcze jedną wciągającą, przesyconą symbolami i zwrotami akcji powieść, która po prostu mnie pochłonie. Nie zastanawiałam się długo, po prostu kupiłam "Inferno" i zabrałam się do czytania. No właśnie... zaczęłam tę książkę czytać w zeszłym roku, skończyłam dopiero dziś. Dlaczego? Czy była aż tak zła? Nie, może nie w tym rzecz. Pewnie złożyło się na obecną sytuację kilka czynników, między innymi brak czasu i inne, ciekawsze książki do przeczytania. 

   Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że jest beznadziejnie. Ale... nie ma fajerwerków. Akcja jest, owszem, całkiem wartka i właściwie nieźle skonstruowana. Amerykański profesor znów na tropie intrygi, która zagraża całemu światu. I tutaj właśnie nasuwa się pytanie - jakim cudem jedna osoba może nieustannie wplątywać się w sytuacje prowadzące do niesamowitych odkryć, takich, które zmieniają nasze spojrzenie na świat, który dotychczas znaliśmy? Kiedy po raz czwarty czytelnik ma zmierzyć się z taką historią, zaczyna nastawiać się do tego bardzo sceptycznie. Ba, może nawet poczuć trochę irytacji. Bo to wtórne. Schematyczne. Ile można?

   Mam też wrażenie, że po dłuższym czasie obcowania z literaturą - nie ukrywajmy - trochę wyższych lotów niż powieść sensacyjna, nie widzę już większego sensu w sięganiu po książki w stylu "Inferno". Bo poza sporą kolekcją opisów zabytków i dzieł sztuki, powieść ta do moich doświadczeń czytelniczych nie wniosła zupełnie nic.

   Decyzję tym razem pozostawiam Wam, nie mówiąc ani tak, ani nie. "Inferno" na swój sposób umiliło mi kilka podróży pociągiem, ale nie wywołało we mnie choć w małym stopniu takich emocji, jak wcześniejsze książki Dana Browna. Hej, czyżby to znak, że dojrzałam jako czytelnik? ;)

Ocena: 3+

poniedziałek, 3 marca 2014

[Przedpremierowo] Wieczerza

"Wieczerza" autorstwa Tatiany Jachyry
Wydawnictwo Akurat
Data premiery: 19 marca 2014

"Najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat! Niezwykle śmiały pod względem obyczajowym thriller psychologiczny, w którym chorobliwa seksualna fascynacja odgrywa równie ważną rolę jak religijny fanatyzm i społeczne wyobcowanie głównych postaci. Bohaterowie książki (...) są jak postaci z antycznego dramatu, z góry skazane na tragiczny koniec."




   Wobec debiutanckiej powieści Tatiany Jachyry nie miałam zbyt dużych oczekiwań - z tymi debiutami to jednak różnie bywa, lepiej się więc nie nastawiać na fajerwerki, żeby ewentualnie rozczarowanie nie było zbyt dotkliwe. I dobrze zrobiłam - bo ni stąd, ni zowąd trafiłam na jedną z ciekawszych i bardziej wciągających książek, jakie miałam okazję ostatnimi czasy przeczytać.

   Warszawa. Dawid pracuje jako ginekolog, od lat jest singlem, a wszyscy dookoła zastanawiają się, dlaczego tak atrakcyjny mężczyzna jest sam. Joanna właśnie przeprowadziła się do stolicy wraz ze swoim narzeczonym, który, podobnie jak ona, jest fotografem. Nowe miasto odrobinę ją przytłacza, tym bardziej, że jej partner ciągle jest w trasie - zawód reportera nie pozwala mu na dłuższe zagrzanie jednego miejsca. Tym gorzej czuje się Joanna, kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży. Osamotniona, wyobcowana w nowym mieście, nagle bez pracy, która była sensem jej życia i z perspektywą zostania mamą (choć nigdy tego nie planowała!), rozpaczliwie potrzebuje przyjaznej duszy. 
   
   Yasmine, tancerka w klubie go go i prostytutka. Piękna i kusząca, uwodzi, ale nie pozwala nikomu zanadto się do siebie zbliżyć. Tomasz, zafascynowany piękną kobietą, skrywający szokującą tajemnicę i nieprzenikniony. 

   Co łączy wszystkich tych bohaterów? Wyobcowanie? Pewnie tak. Nieobliczalność? Zdecydowanie. Zagubienie. Samotność. Demony przeszłości. Niezagojone rany. Okrutny przypadek.

   W swojej debiutanckiej powieści Jachyra pokazuje najciemniejszą stronę człowieka. Bez ozdobników, surowo i konkretnie. Prosto z mostu. Styl, którym się posługuje, balansuje na granicy poezji i eksperymentalnej prozy, w której narracja zmienia się równie szybko, jak emocje targające bohaterami. Zdania są krótkie. Czasem dosadne, a czasem metaforyczne. 

   Mocne nerwy mile widziane. W czasie lektury tej książki niejednokrotnie będziecie zaszokowani, zniesmaczeni, może nawet przerażeni tym, do czego może posunąć się na pozór zwykły człowiek. Jak bardzo trzeba być zranionym, by chcieć ranić innych tak bezlitośnie? Gdzie jest w tym wszystkim Bóg? Czyżby zakrywał oczy na ułamek sekundy, w którym dopełniają się ludzkie tragedie? Czy kiedy wszystko się wali, można jeszcze wierzyć, że on istnieje?

   Choć nieidealna, "Wieczerza" jest doprawdy ciekawą propozycją dla wszystkich tych, którzy mają dość gładkich słów i przyjemnych historyjek, które nijak mają się do prawdziwego życia. Wydaje mi się, że trafiłam na tę powieść w odpowiednim momencie mojego życia, połykałam wręcz kolejne strony i chciałabym więcej. 

Ocena: 5

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture


środa, 12 lutego 2014

The House on Mango Street (Sandra Cisneros)

"The House on Mango Street" autorstwa Sandry Cisneros

"The House on Mange Street" opowiada historię Esperanzy Cordero, żyjącej w otoczeniu, w którym nieoczywiste piękno styka się z surową rzeczywistością. Esperanza nie chce być jego częścią - ani tego zaniedbanego sąsiedztwa, ani niskich oczekiwań, które ma wobec niej świat. Historia Esperanzy to opowieść o młodej dziewczynie, która zaczyna odkrywać swoją siłę i próbuje zdefiniować osobę, którą w przyszłości się stanie.


  Oto jedna z ostatnich książek, które musiałam przeczytać w ramach zajęć z historii literatury amerykańskiej, i która - całe szczęście! - okazała się naprawdę kawałkiem dobrej, ciekawej i wartościowej prozy. 
   Obawiam się, że na próżno szukać polskiego tłumaczenia; dla tych jednak, którzy dobrze znają język angielski, "The House on Mango Street" jest świetną propozycją, by dowiedzieć się trochę o życiu imigrantów z Ameryki Łacińskiej w powojennych Stanach Zjednoczonych.  Historia opowiedziana jest w narracji pierwszoosobowej, przez młodziutką Esperanzę, która dzięki swojej dziecinnej naiwności poprzez krótkie opowiadania o swoich sąsiadach, rodzinie czy szkole przedstawia całe mnóstwo ciekawych aspektów życia zarówno jej, jak i innych osób tego samego pochodzenia. 
   Nietypowy jest również język, którego Cisneros używa w "The House on Mango Street". Proste słowa i konstrukcje typowe dla dziecięcego, niedojrzałego języka splatają się z trafnymi metaforami, nadając tekstowi charakteru z pogranicza poezji i prozy.

"When I am too sad and too skinny to keep keeping, when I am a tiny thing against so many bricks, then it is I look at trees. When there is nothing left to look at on the street. Four who grew despite concrete. Four who reach and do not forget to reach. Four whose only reason is to be and be."


   W tych momentach, kiedy mogę obcować z tego typu literaturą, najbardziej doceniam moją znajomość angielskiego, która pozwala mi czytać książki, których tłumaczeń niestety nie znalazłabym w Polsce, a które wiele mają czytelnikowi do przekazania - nie są tylko pustą historyjką, która zajmie naszą uwagę na godzinę, dwie, a rzeczywiście otwierają oczy na historię, realia, w jakich niektórzy ludzie muszą żyć. Taka literatura uczy nas świata. Polecam! :)

www.facebook.com/reviewsbylittleveronica

wtorek, 11 lutego 2014

Więcej lutowych zdobyczy


Poza tym, że zrujnowałam doszczętnie swój budżet przez wyprzedaże w sieciówkach i ledwie mogę teraz domknąć szafę, coś podkusiło mnie, żeby dołożyć sobie problemu i pozbyć się kolejnych kilkudziesięciu złotych oraz zapełnić resztki wolnej przestrzeni na moich półkach... i w związku z tym przytachałam do domu kilka książkowych zdobyczy, które udało mi się kupić za grosze w poznańskim Tesco. ;) A miałam wtedy kupić tylko pieczywo i mleko...

1. Lolita (Vladimir Nabokov) - Chciałam przeczytać tę powieść już od niepamiętnych czasów, dlatego kiedy zobaczyłam to zgrabne wydanie kieszonkowe w kuszącej cenie (około 12 złotych), nie zastanawiałam się zbyt długo. ;)
2. Jeden dzień (David Nicholls) - Miałam przyjemność oglądać film nakręcony na podstawie tej książki, z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem w rolach głównych. Byłam zachwycona, spłakałam się jak bóbr i stwierdziłam, że muszę przeczytać kiedyś książkowy pierwowzór tej historii. I proszę bardzo, trafiła się okazja - w cenie 14,99!
3. Nieposkromieni (Meg Cabot) - Przyznam, że do kupienia tej powiasteczki skłonił mnie przede wszystkim ogromny sentyment, jaki mam do Meg Cabot, chyba mojej ulubionej pisarki z czasu, kiedy miałam jakieś 11-14 lat. A że czytałam kiedyś pierwszą część tego cyklu ("Nienasyceni"), pomyślałam - co mi szkodzi, to będzie świetna odskocznia od "cięższych" lektur. Ten egzemplarz kosztował 6-7 złotych. 
4. Światła pochylenie (Laura Whitcomb) - Kolejna powieść, do której kupna przymierzałam się już chyba ze dwa lata. A tutaj nagle stanęłam przed możliwością stania się posiadaczką osobistego egzemplarza za 5 zł! Kto przepuściłby taką okazję? ;)

Naprawdę nie mam gdzie tego wszystkiego pomieścić. Chyba powinnam zacząć myśleć o przeprowadzce.


A w wolnym czasie zapraszam Was na facebooka:

poniedziałek, 3 lutego 2014

One more step

W prowadzenie bloga z recenzjami bawię się już od niepamiętnych czasów - kiedyś było to jeszcze na onecie, później zrobiłam duży krok naprzód i przeniosłam się na blogspot. Chwilę potem udało mi się nawiązać pierwszą współpracę z wydawnictwem, z czasem pojawiały się kolejne ciekawe propozycje współpracy. Teraz stwierdziłam, że pora na kolejny krok. :) Lada moment skończy się moja sesja zimowa i mam nadzieję, że wreszcie będę miała więcej czasu na regularne publikowanie pełnych postów (czyt. recenzji), ale póki co pomyślałam, że dobrą opcją na powiew świeżości i rozruszanie trochę tego mojego małego miejsca w sieci będzie założenie facebookowego fanpage'a, na którym częściej będę mogła dzielić się z Wami szybkimi refleksjami czy po prostu dam Wam znać, że nowy post zamieszkał już na blogu. 



https://www.facebook.com/reviewsbylittleveronica

Serdecznie was zapraszam :)

piątek, 31 stycznia 2014

Noworoczne propozycje

Rok 2013 był chyba najgorszym, jaki pamiętam, jeśli chodzi o moje czytelnicze doświadczenia - nie ze względu na to, że książki, po które sięgałam, były do niczego, ale po prostu dlatego, że miałam stanowczo zbyt mało czasu na czytanie. Lista lektur, które musiałam przeczytać na studia, zdawała się ciągnąć w nieskończoność i wymagała czytania mniej więcej 3 książek w oryginale tygodniowo. Kiedy dołoży się do tego naukę na inne przedmioty, dorywczą pracę i szczątkowe życie towarzyskie (o śnie nie wspominając), na czytanie czegokolwiek dla przyjemności raczej nie zostaje już dużo czasu. Ba, często nie ma go w ogóle, a i obowiązkowe pozycje kończą rzucone na półkę, przeczytane - przy dobrych wiatrach - do połowy. Mam przed sobą wyjątkowo długą listę książek, które czekają na doczytanie. Ale korzystając z okazji, że wraz z końcem semestru zimowego kończą się obie moje literatury (brytyjska i amerykańska), nie mogłam się powstrzymać od sięgnięcia po jakikolwiek tytuł, którego przeczytanie nie byłoby mi narzucone z góry. I tak właśnie zaczęłam znów czytać "Inferno" Dana Browna, które na dobrą sprawę rozpoczęłam już przed Bożym Narodzeniem, ale... tak jakoś wyszło, że musiałam zrobić sobie dłuższą przerwę, żeby nie doczekać się jeszcze większych zaległości na uczelni. Ale, ku mojej wielkiej radości, jeszcze tylko przebrnę przez sesję i mogę czytać to, na co tylko mam ochotę! :) 

Oto moje książkowe plany na najbliższą przyszłość:


1. "Skłócona z życiem" - biografia Marylin Monroe. Prawdziwa cegła, ale mam nadzieję, że okaże się ciekawa. Zdobycz biblioteczna.
2. "Inferno" - jestem w połowie, czyta się sympatycznie, taka lekka rzecz do poczytania w pociągu. Zakup własny.
3. "Zabójczy księżyc" - odrobina fantastyki, czyli mały powiew świeżości w mojej kolekcji książek. Egzemplarz recenzencki.
4. "Sezon burz" - czyli przygód mojego ukochanego Wiedźmina Geralta ciąg dalszy. Nie mogę się doczekać! Zakup własny.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...