piątek, 29 grudnia 2017

Klaudyna w szkole


O kontrowersyjnej twórczości francuskiej pisarki Colette słyszałam już dużo wcześniej i choć za każdym razem, kiedy natknęłam się na jakąś wzmiankę o jednej z jej książek, zarzekałam się, że przeczytam którąś z nich jak najszybciej, ten czas jakoś nie nadchodził. Aż w końcu, błąkając się po księgarni, natrafiłam na przepięknie wydany zestaw czterech powieści o Klaudynie i nie było już odwrotu. 

Colette uchodzi za pisarkę odważną obyczajowo - jej powieści o Klaudynie publikowane były na samym początku dwudziestego wieku, kiedy o rewolucji seksualnej mało kto jeszcze myślał. Mimo to, muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż takiej petardy. Perypetie nastoletniej uczennicy szkoły dla dziewcząt mogłyby potencjalnie zgorszyć dziś - całe sto lat później - niejedną dziewczynkę.

Klaudyna jest bohaterką "pełnokrwistą". Zdolna, ale chwilami leniwa. Oczytana, ale w nieodpowiedniej dla panny w jej wieku literaturze. Świadoma swoich atutów, pewna siebie, choć tęskniąca za sentymentalną miłością. Błyskotliwa, z ciętym żartem, a niejednokrotnie po prostu wredna. Dla mnie genialna.

"Klaudyna w szkole" to opowieść snuta w narracji pierwszoosobowej przez samą Kladudynę. Choć w dużej mierze może wydawać się kolejną opowiastką o życiu szkolnym dwudziestowiecznych panien, jest czymś więcej niż zapiskiem wspomnień z szkolnej ławki. Klaudyna obserwuje świat dookoła siebie wnikliwie i mówi sporo o społeczeństwie francuskim swoich czasów. Uwagę przykuwają dwie nauczycielki obdarzające się ogromną czułością - ich publiczne okazywanie sobie uczuć po pewnym czasie przestaje być czymkolwiek zaskakującym nawet dla uczennic obserwujących je w czasie lekcji - jak i ważne osobistości świata polityki, które - jak się okazuje - wcale nie są tak społecznie zaangażowane i lotne, jak wcześniej się wydawało. 

Pierwsza część cyklu o Klaudynie to także historia dziewcząt z różnych klas społecznych, które poprzez odpowiednią edukację starają się osiągnąć coś w życiu. Realia ubiegłego stulecia niestety i tak wznoszą nad nimi szklany sufit wyjątkowo szybko.

Powieść Colette to zdecydowanie świetna propozycja dla każdego, kogo interesuje rozwój podejścia do obyczajów i seksualności. Napisana ciekawie, pełna pikanterii, plotek, rywalizacji, ma urok, którego w najnowszych publikacjach ze świecą szukać (No chyba że ktoś z was zna coś współczesnego, co klimatem nawiązuje do Klaudyny - chętnie przyjmę rekomendacje!).

A na przyszły rok zostawiłam sobie jeszcze trzy kolejne części serii i ciekawa jestem bardzo, jak wypadną. :) 

sobota, 18 listopada 2017

Druga szansa


Z polskimi autorami powieści popularnych mam problem nie od dziś. Rzadko kiedy zdarza się, żeby któreś z rodzimych czytadeł naprawdę mnie porwało i myśląc naprędce, poza sympatycznymi powiastkami Anety Jadowskiej, nie przychodzi mi do głowy zbyt wiele przykładów polskojęzycznej literatury popularnej, którą poleciłabym innym z czystym sercem. Nie przestaję jednak szukać. "Druga szansa" przyciągnęła moją uwagę przede wszystkim piękną, klimatyczną okładką, która zdawała się być wprost idealna na czas okołohalloweenowy. Zachęcona upiornym rysunkiem i intrygującym opisem, w którym znalazł się jakże typowy dla powieści grozy szpital psychiatryczny, przystąpiłam do czytania.


CO POSZŁO DOBRZE?

Zacznijmy może od pozytywów.

1. Atmosfera. W największej mierze klimat "Drugiej szansy" zbudowany został przez cudowną szatę graficzną okładki i upiorne ilustracje wewnątrz książki. Nie sądziłam, że tak bardzo lubię ilustracje! Co więcej, akcja powieści rozgrywa się jesienią, w szpitalu psychiatrycznym położonym gdzieś na uboczu, w gęstym lesie, do którego mało kto zagląda. Do tego mamy koszmary głównej bohaterki (a może sen na jawie?), niepokojącą małą dziewczynkę, która nigdy się nie odzywa (choć tu niestety jej imię, Edytka, burzy jak dla mnie całą grozę postaci) i ponure wspomnienia o mieszkańcach szpitala (niektórzy sami odebrali sobie życie). No i te kruki, okropne, wielkie i czarne jak smoła, które obijają się o okno Julii i zdają się wiedzieć więcej, niż przeciętne ptaki kiedykolwiek wiedzieć będą. Niby wyświechtane elementy gatunku, ale jeśli ktoś rzadko sięga po powieści z dreszczykiem i nie jest bardzo obeznany w temacie, to ta pozycja da radę.

2. Tempo. Lektura na maksymalnie trzy wieczory. Napisana lekko, ma dużo dialogów, no i właściwie wciąga na tyle, że można ją przeczytać w mgnieniu oka. Jeśli ktoś nie lubi szczegółowych opisów, "Druga szansa" będzie dla niego idealna. Dla mnie szybkie tempo lektury nie jest aż tak ważne, i nie pogardziłabym paroma dłuższymi akapitami, tak dla poczucia jeszcze mocniejszego klimatu i lepszego wciągnięcia się w fabułę. Sprawdzi się "Druga szansa" natomiast w tramwaju czy na przystanku - nie trzeba się zanadto skupiać. Polecam jednak wykreować sobie należytą atmosferę i poczytać wieczorem, a w tle gdzieś zapalić świeczkę.

3. Motyw śpiączki i zaniku pamięci. To, co dzieje się z człowiekiem pogrążonym w śpiączce nie przestaje nas intrygować, w pewnym stopniu tak, jak to, co dzieje się po śmierci. Za poruszenie takiego tematu i podsunięcie (nie)możliwego wytłumaczenia, należy się "Drugiej szansy" plus. :)

CO POSZŁO NIE TAK?

1. Styl. No cóż, styl nie powala. Katarzyna Berenika Miszczuk pisze bardzo prosto. Zdania są krótkie, czasem wręcz zbyt krótkie, co nadaje narracji wrażenie poszatkowania. Zdaję sobie sprawę, że to książka adresowana do młodych dorosłych, wierzę jednak, że ludzie dwudziestoletni potrafią wczytać się w kilka następujących po sobie zdań złożonych.

2. Tło. Akcja kręci się wokół jednej głównej bohaterki, co jest dość oczywiste, zważywszy na to, że mamy w "Drugiej szansie" do czynienia z narracją pierwszoosbową. Poza Julią, istotnych dla fabuły jest jeszcze kilka osób, które dziewczyna poznaje w szpitalu. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że Miszczuk tak "minimalistycznie" podeszła do tematu, że wydaje się, jakby w całym ośrodku przebywało co najwyżej dziesięć osób.

3. Niejasne zakończenie. Dla jednych będzie plusem, dla innych minusem. Ja sama jestem gdzieś pośrodku. Z jednej strony lubię niedomówienia, bo nadają tekstom tajemniczej aury i sprawiają, że nawet po zakończeniu lektury czytelnik wraca myślami do wydarzeń z książki. W przypadku "Drugiej szansy" odniosłam wrażenie, że autorce trochę zabrakło pomysłu na to, jak zgrabnie spiąć fabułę i wytłumaczyć wszelkie tajemnice.

4. Banalny romans. Tej sekcji chyba nawet nie muszę rozwijać, to chyba problem dziewięciu na dziesięć książek. ;)

5. Gdzie jest sens? Pytanie: czy w ogóle miało tu być jakieś głębsze znaczenie, jakikolwiek bodziec do jakiejkowiek refleksji, coś, co zatrzyma nas przy tej książce jeszcze na chwilę po przeczytaniu ostatniej strony? Mnie się niczego takiego nie udało tutaj odnaleźć. Historyjka przyjemna, niemniej nie spodziewajcie się po tej pozycji zbyt wiele - aż tak wielka rozprawa o ludzkiej psychice (jak zareklamowane zostało na okładce) to nie jest.

Słowem podsumowania...

"Druga szansa" nie jest pozycją obowiązkową, powinna jednak trafić do młodszych czytelników, którzy lubią opowieści z leciutkim dreszczykiem, ale którzy nie są znawcami gatunku.



niedziela, 5 listopada 2017

Celibat


Kwestia celibatu w kościele katolickim to zagadnienie kontrowersyjne - przez jedynych uważany za przeżytek, dla innych stanowi nieodrywalną część świata duchownych. Co myślą o nim sami księża? Co dzieje się za drzwiami seminariów i plebanii? Co z żonami i dziećmi duchownych, których pomimo ślubów czystości regularnie przybywa? W kolekcji reportaży Marcina Wójcika sacrum co chwila zostaje zdeptane przez profanum.

Kiedy już przeczytałam kilka pierwszych stron, nie mogłam tej książki odłożyć. Pochłonęłam ją ekspresowo, a z każdym kolejnym zdaniem miałam coraz mniej wiary w kościół. Wójcik opisuje historie całego mnóstwa duchownych, dla których celibat okazał się misją niewykonalną, którym nie udało się oszukać swojej seksualności i wytrwać w czystości. To opowieści szokujące, często powodujące niesmak i załamywanie rąk. Bo po co, po co ten celibat, skoro i tak prawie nikt go nie przestrzega? Kiedy tylko opada magiczna mgiełka poczucia kapłańskiego powołania, odzywa się ludzka natura i mury seminarium z miejsca kontemplacji, samodoskonalenia i rozmów z Bogiem, stają się przestrzenią uciech dla ciała. A kiedy życie na plebanii zaczyna przytłaczać księdza rutyną, poczuciem osamotnienia, jest przecież cały świat stojący otworem - tylko czeka, by skorzystać z jednej z wielu opcji na noc pełną wrażeń. Może nawet cały weekend pełen wrażeń. Przecież nikt się nie dowie. A nawet jeśli się dowie, zawsze można przenieść się do innej parafii.

Czytając kolejne historie, coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że ta ksiązka mówi nie tyle o problemie słabości księży, ale i o słabości ludzi w ogóle. Tak jak wiarę w kościoł straciłam już dawno, tak teraz poczułam dodatkowo, że tracę także wiarę w ludzi. Bo w opowieściach Wójcika widzimy nie tylko mężczyzn, którym nie udało się oszukać swoich ludzkich odruchów i potrzeb, ale i całą masę zezwierzęconcych hipokrytów (a tych przecież nie brakuje w żadnym środowisku), którzy dbają o nic więcej, jak własny interes, gromadzenie dóbr, libertyńskie rozrywki. 

Światem rządzi pieniądz i seks. To nie ulega wątpliwości. Niemniej, Wójcik uwzględnił w swoim reportażu także zwierzenia kilku osób, dla których celibat ma sens, i którzy starają się go przestrzegać, ale to zaledwie kropla w oceanie okropności, które zalewają kartki tej książki. Innym zagadnieniem są tacy duchowni, którzy zrezygnowali z pełnienia posługi kapłańskiej, żeby założyć rodzinę - bo się zakochali, bo potrzebowali bliskości, miłości. Tych poważam, bo mieli odwagi na tyle, by przyznać się do swojego niepowodzenia i nie tkwić w podwójnym życiu, skazując się na społeczny ostracyzm, ale i zyskując inną wartość, jaką jest rodzina.

Wójcik w "Celibacie" zestawia ze sobą niejednokrotnie skrajne punkty widzenia, różnorodne historie. Nie daje jasnej odpowiedzi na pytanie, co z tym celibatem począć. Bo z jednej strony istnieje wiele krajów, w których problem popędu seksualnego księży jest niwelowany poprzez zniesienie celibatu na rzecz założenia rodziny, a z drugiej dla kościoła taka zmiana oznacza całą masę problemów z dziedziczeniem, a ponadto każe się zastanowić, czy mając rodzinę i obowiązki, jakie jej posiadanie zakłada, ksiądz będzie w stanie równie dobrze pełnić swoją funkcję pasterza. 

Myślę, że warto tę książkę przeczytać i zastanowić się nad problemem, który porusza - o rozwiązanie nie będzie łatwo, ale przynajmniej będzie się bogatszym o szersze spojrzenie na kwestię celibatu.

"Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu", Marcin Wójcik. (2017)

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Agora:

czwartek, 21 września 2017

Lokatorka


Cokolwiek by o "Lokatorce" nie powiedzieć - że jest odtwórcza, przewidywalna, niskich lotów, nudna (sic!) - dla mnie okazała się czytadłem, które pochłonęłam tak, jak śniadanie, jeśli poprzedniej nocy położę się głodna. Tu i teraz, w dosłownie chwilę.

JP Delaney to pseudonim, pod krórym ukrywa się pisarz mający na swoim koncie rzekomo już kilka innych bardzo dobrze przyjętych tytułów. Niezdradzające płci "JP" okazało się dla mnie i wielu innych czytelników dość mylące, ponieważ czytając "Lokatorkę", byłam przekonana, że jej autorką jest kobieta. Do obrazu autora-kobiety pasowało mi obranie narracji pierwszoosobowej z damskiego punktu widzenia (a właściwie podwójnie damskiego, bo bohterki mamy dwie), jak i akcja obfitująca w tematy kobietom bardzo bliskie - ciąża, macierzyństwo, molestowanie seksualne, niska samoocena... A jednak, chyba uległam stereotypowemu myśleniu. "Lokatorkę" napisał mężczyzna, który dość nieźle odmalował kobiece spojrzenie.

Fabuła "Lokatorki" skupia się na dwóch kobietach i dwóch przestrzeniach czasowych. Kiedyś, o którym opowiada Emma i teraz, którego narratorką jest Jane. Obie kobiety połączyło to, że powodowane trudną życiową sytuacją zgodziły się wziąć udział w pewnym eksperymencie i po niskich kosztach zamieszkać w wyjątkowym domu: zaprojektowanym z najwyższą dbałością o szczegół, białym, przestronnym, skrajnie minimalistycznym, ale wyposażonym w najbardziej zaawansowane funkcje technologiczne. Na próżno szukać tu włączników świateł, kuchenki elektrycznej. Wszystko jest inteligentnie ukryte, podobnie również na widoku nie powinno być nic, co zbędne. Dlatego też właściciel mieszkania oferuje możliwość najmu po kosztach - przygotował bowiem niezwykle wymagającą umowę, wymagającą od lokatora dużego poświęcenia. Emma i Jane stwierdziły, że gra jest warta świeczki. I w tym momencie na czytelnika spada bomba: Emma zginęła w murach tego domu, a okoliczności jej śmierci pozostają nieznane. Kto za tym stoi i czy to samo czeka Jane?

Dom jest tutaj właściwie trzecim głównym bohaterem, co moim zdaniem było strzałem w dziesiątkę i sprawiło, że książka mnie kupiła. Piękny i majestatyczny, mający dawać poczucie bezpieczeńśtwa i będący wyzwaniem do pokonywania swoich ludzkich słabości okazuje się nie raz niebezpieczny i przytłaczający. Atmosfera, którą wytwarza, wzbudza w człowieku podziw i respekt, ale taki, który czuje się do dyktatora. Jeden fałszywy ruch i szybko pożałujesz swojego braku podporządkowania. Wyjątkowy klimat białej bryły przy Folgate Street 1 działa na duży plus pierwszej połowy książki. Strona po stronie wypatrywałam tylko kolejnych opisów życia w tym specyficznym budynku i pewnie gdybym czytała tę powieść w nocy, bałabym się pójść spać. Szkoda mi było, kiedy w drugiej połowie klimat podupadł, a wydarzenia i opisy zamiast wywoływać lekki niepokój, zaczęły brnąć na łeb, na szyję, nadając książce charakteru sensacyjnego czytadła.

Z przykrością stwierdzam też, że bohaterowie wykreowani zostali dość płytko. Niby mają za sobą jakieś przeżycia, traumy, ale tak naprawdę nic szczególnego ich nie wyróżnia, w związku z czym moją ulubioną postacią pozostaje Dom. Najmniej chyba lubianym, zaraz za irytującą swoją głupotą Emmą, jest Edward, czyli naczelny "Grey" tej powieści. Edward to architekt, który zaprojektował dom przy Folgate Street, jak i kilka innych nowatorskich budynków na całym świecie. Jest taki sam, jak jego wytwory - zimny, bezwględny minimalista. Jego chłód odpuszcza jednak, kiedy na polu widzenia pojawia się interesująca go wizualnie kobieta. Typ ma określony - potencjalna kochanka ma wyglądać jak najbardziej podobnie do jego zmarłej tragicznie żony. Zarówno Emma, jak i Jane, wpisują się w schemat. I tutaj też widać największy chyba problem z tą postacią - Edward wypada papierowo, a jednak kobiety rzucają się na niego jak piranie. Kiedy po pierwszym uścisku dłoni informuje je, że chciałby iść z nimi do łóżka, te już zrzucają z siebie ubranie. Nie wiem, co tak nęcącego jest w facecie, który każe ci wycierać kabinę prysznicową po każdym myciu, żeby kamień nie odkładał się na ścianach. Cóż, chyba mamy kandydata na męską edycję Perfekcyjnej Pani Domu.

Wszystkie niedociągnięcia są jednak, moim zdaniem, do wybaczenia. "Lokatorka" to już na pierwszy rzut oka raczej lekka lektura, a od takich nie powinniśmy wymagać rzeczy niemożliwych. Swoje zadanie spełniła idealnie - wciągnęła mnie na dwa czy trzy wieczory, pochłonęła mnie totalnie. Chciałam rozrywki? Dostałam rozrywkę. Czasem takich książek potrzeba. :)

poniedziałek, 11 września 2017

Slow Life


Wygląda na to, że musimy się pogodzić z nadejściem sweater weather. Nie wiem jak na Was, na mnie początek jesieni działa nostalgicznie, nawet lekko depresyjnie. Żeby nie dać się pożreć chandrze, zdecydowałam sięgnąć po coś lekkiego, optymistycznego i - być może - inspirującego do działania na rzecz lepszego, przyjemniejszego życia.

Na początek ustalmy jedno - nie, nie czytam poradników. Z książką Joanny Glogazy było tak, że nigdy nie zdecydowałabym się na jej lekturę, gdyby nie to, że od lat śledzę jej bloga i lubię jej pióro. Otwierając "Slow life" nie spodziewałam się więc życiowej rewolucji, ale pomyślałam jednak, że lektura tego poradnika może mi się jakoś przydać, bo co jak co, ale mojego życia zdecydowanie nie mogę określić mianem "slow". 

Co to tak naprawdę jest "slow life"? To wcale nie "powolne życie", jak tłumaczy Glogaza, a życie we własnym tempie. Takie, w którym znajdujemy czas na pielęgnowanie swoich relacji z rodziną i przyjaciółmi, ale i z samym sobą. Takie, w którym rozsądnie planujemy nasze obowiązki, ale i czas wolny. Chciałabym takie mieć.

Choć wiele aspektów opisanych w "Slow Life" to rzeczy, do których możemy dojść bez pomocy żadnego poradnika (sama Glogaza to podkreśla), to jednak lektura w miły sposób podsumowuje "slow" podejście do życia, proponuje wiele pomysłów na mądre wykorzystanie swojego czasu i - muszę przyznać - koniec końców okazuje się naprawdę inspirująca! Plusem książki jest z pewnością sympatyczny, przyjacielski, gawędziarski styl pisania Joanny Glogazy - nic dodać, nic ując. Człowiek sobie czyta i nie myśli, że ktoś narzuca mu swoje zdanie czy obiecuje cud. To po prostu zbiór przemyśleń i rad płynących z kilku lat wnikliwej obserwacji siebie.


czwartek, 31 sierpnia 2017

Genialna przyjaciółka


Jak rzadko kiedy, nie wiem co napisać. "Genialna przyjaciółka" przez długi czas tkwiła na mojej liście książek do przeczytania. Przebrnęłam przez nią szybko, czytało się nieźle, nawet kupiłam sobie drugą część, bo w sumie ciekawa jestem, co się stanie z główną bohaterką i jej przyjaciółką. Ale kiedy już mam zakasać rękawy i wyprodukować kilka sensownych słów na temat tej powieści, natykam się na ścianę. I co teraz? W czym problem?

Elenę poznajemy jako kilkuletnią dziewczynkę. Mieszka w Neapolu i dorasta w czasach powojennych. Biedna dzielnica, niewielkie perspektywy, tym bardziej, że nasza bohaterka pochodzi z rodziny robotniczej. Okazuje się jednak, że w szkole idzie jej świetnie, ma tęgi umysł i smykałkę do pisania. Cały czas jednak Elena pozostaje w cieniu swojej najlepszej koleżanki, Lili. Gdzieś pomiędzy przyjaźnią, a zaciętą rywalizacją, relacja Eleny i Lili coraz bardziej się zacieśnia. 

Z całkiem sporym zaciekawieniem śledziłam losy dziewcząt, które w powojennych Włoszech musiały o swoje marzenia walczyć jak tylko umiały. Nauka nie była łatwo dostępna dla każdego, tym bardziej nie dla dziewcząt, które przede wszystkim powinny myśleć o dobrym zamążpójściu. Na tym tle zmagania dziewczynek, a potem nastolatek rysują się jako ciekawa historia z duchem feminizmu. 

Skoro fabuła jest niezła i bohaterki ciekawe, to dlaczego po skończeniu lektury nie wiedziałam, co tak naprawdę myślę o tej książce?  Wychodzi na to, że problem z "Genialną przyjaciółką" tkwi w jej nijakości. Historia ma duży potencjał, nie tylko ze względu na feministyczny wydźwięk, ale i ciekawe tło historyczno-społeczne, a jednak nie jest to takie czytadło, które mogłoby człowieka porwać i zachwycić. 

Przede wszystkim szwankował, moim zdaniem, styl. Pytanie: wina tłumaczenia czy też pisarka kryjąca się pod pseudonimem Elena Ferrante powinna podszkolić warsztat? Nie wiem, niestety. Nie znam włoskiego, więc nie jestem w stanie tego ocenić. Faktem pozostaje, że w powieści pojawia się kilka wyjątkowo niezgrabnych zwrotów typu : "Zatrzymałam się na chwilę z nadzieją, że Lila zrezygnuje i wróci z powrotem." (Ferrante 2011: 23). O powrotach z powrotem wolałabym nie czytać, bo na sam ich widok lasuje mi się mózg.

Spotkałam się jednak z opiniami, że z każdym kolejnym tomem (a jest ich aż cztery) jest lepiej, ponieważ narracja i sama fabuła stają się bardziej dojrzałe. Jako że "Genialną przyjaciółkę" czytało mi się lekko, jak niezobowiązujący i niewysokich lotów serial obyczajowy, po kontynuację sięgnę, z nutą nadziei, że faktycznie progres będzie zauważalny. A, no i też dlatego, że wredna autorka urwała akcję w takim miejscu, że bardzo chcę wiedzieć, co stanie się dalej.

Cytat: Ferrante, Elena. 2011. Genialna przyjaciółka. (tłum. Alina Pawłowska-Zampino) Wyd. Sonia Draga

środa, 26 lipca 2017

Ślepnąc od świateł



Długo zastanawiałam się, co tak naprawdę myślę o "Ślepnąc od świateł". Skrajności. Ale koniec końców, minęło sporo czasu, odkąd skończyłam lekturę, a nadal trochę o niej myślę i kiedy tak się zastanawiam, dochodzę do wniosku, że nie obraziłabym się za kontynuację.

Jakub Żulczyk na naszym polskim padole urósł niedawno do rangi autora wyjątkowo popularnego. I jak to zwykle z tymi najbardziej popularnymi bywa, ludzie albo go uwielbiają, albo uważają za kompletnie przereklamowanego. Żulczykowska proza nie jest prozą dla "dziewczynek", nie jest ładna, ani urocza, choć jednak bywa ciut poetycka (przez co też Żulczyk doczekał się fanpage'a mianującego go polskim Paulo Coelho). Autor nie stroni od dosadnych zwrotów, lubi stosować wulgaryzmy, pisze odważne sceny seksu. 

Wszystko to jednak ma odpowiednie uzasadnienie. "Ślepnąc od świateł" to historia opowiedziana oczami Jacka, handlarza narkotyków, który na całkiem dostatnie życie zarabia każdej nocy, dostarczając "towar" do swoich warszawskich klientów, w większości sław i celebrytów. Żadna praca nie hańbi? Jacek tak uważa. I jak na handlarza kokainy przystało, Jacek jest twardym facetem - a przynajmniej na takiego aspiruje. Nie angażuje się w związki, nie opowiada co u niego swojej rodzinie, nie ma dużego grona przyjaciół. To taki "typowy samiec", niby bez uczuć, skupiony na sobie, niedelikatny. Może przerażać swoją znieczulicą, choć chwilami przejawia jakieś cechy, które ten samczy wizerunek podważają - studiował sztukę, lubi muzykę klasyczną, a od wielkiego dzwonu coś albo ktoś sprawi, że jednak serce mu zabije.

Stosując narrację pierwszoosbową, Żulczyk pozwala nam zobaczyć ten świat z perspektywy głównego bohatera. Umożliwia nam wniknięcie nawet do snów Jacka, które - choć surrealistyczne - dają niezły pogląd na psychikę, lęki i pragnienia tej postaci. Choć jednak najbardziej związać możemy się właśnie z Jackiem, pozostali bohaterowie są także przyzwoicie rozwinięci. 

W jednym z wywiadów autor powiedział, że w tej powieści "wszystkim bohaterom dostaje się po równo". Prawda to, ponieważ choć Żulczyk zdaje się większość postaci szufladkować, to nie znajdziemy w "Ślepnąc od świateł" grupy, która ucieknie przed krytyką. Coś, co wielu może się - moim zdaniem - nie spodobać, to sposób, w jaki ukazane są tutaj kobiety. Prawie każda z nich to "dziwka" czy "kurwa", która chce jedynie pieniędzy i sławy, i która w dążeniu do celu jest bezwględna, przebiegła i wyrachowana. Taką etykietką nie zostaje oznaczona jedynie Pazina. Ta bohaterka jest wyjątkowa również dlatego, że jako jedyna koniec końców pozostaje przyjaciółką Jacka. Czyżby jednak Żulczyk - albo Jacek, jeśli postanowimy oddzielić narratora od autora - maiał trochę wiary w kobiety?

Bo z wiarą w mężczyzn w tej książce to już zupełnie ciężko. Jak nie gej, to przestępca. Żulczyk karty swojej słynnej powieści zapełnia różnymi facetami: są tutaj przygłupie mięśniaki, są i bezwględni "szefowie", którzy pod fasadą uśmiechu zapraszają cię na herbatkę tylko po to, żeby zamknąć cię w piwnicy i z lubością potorturować. Jakby tego było mało, jest tu i żulczykowski "Wojewódzki", czyli celebryta, gospodarz programu telewizyjnego, który słowo "sukces" układa ze ścieżek kokainy.

"Ślepnąc od świateł" nie jest książką optymistyczną, bynajmniej. Dla mnie była to taka lektura, po której zwątpiłam w ludzi i zapragnęłam przeczytać sobie powiastkę dla młodzieży pióra Zafóna. Nie znaczy to jednak, że jest to książka zła. Odnoszę wrażenie, że Żulczyk trochę za daleko zatopił się w beznadziei i odmalował Warszawę jako olbrzymiego, czarnego pająka, który przywłaszcza sobie każdego, kogo napotka i rozmnaża się, produkując kolejne, mniejsze pająki żywiące się koką i polujące na pieniądze; pajączki, które za jedyną rozrywkę mają beztroską kopulację. Może i po części tak ten dzisiejszy świat wygląda, ale w takim świecie to nie chce się żyć. Traktuję więc "Ślepnąc od świateł" jako historię ukazującą życie jednej, konkretnej grupy społecznej; nie jako powieść uniwersalną, a wycinkową, bardzo aktualną, zanurzoną w kulturze blogerów i Instagrama. Czytało się dobrze, szybko - wciągało. I pomimo tych dylematów, co do końca o Żulczyku sądzę, na półce mam już kolejną jego książkę, co - muszę przyznać - przeważa jednak szalę na plus.

wtorek, 18 lipca 2017

TOP 100 najlepsze powieści kryminalne i tajemnicze



Na blogu Kreatywy znalazłam ciekawą listę - 100 najlepszych powieści kryminalnych lub z tajemnicą w tle (crime&mystery), oryginalnie pochodzącą z serwisu Goodreads (Swoją drogą - kto jeszcze nie ma tam konta, niech nie czeka dłużej i zakłada! :D ). Książek o takiej tematyce czytam sporo, ale jak widać, wielu z TOP100 jeszcze nie znam. Takie listy to zawsze dobry pomysł, żeby znaleźć trochę inspiracji, bo wiadomo, że nie wszystkie tytuły się zna, nie o wszystkich się chociażby słyszało.

Te książki, które już przeczytałam, zaznaczyłam pogrubioną czcionką, a te, które planuję poznać w najbliższym czasie, oznaczam gwiazdką:

  1. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, Stieg Larsson 
  2. I nie było już nikogo, Agatha Christie
  3. Anioły i demony, Dan Brown 
  4. Rebeka, Daphne du Maurier *
  5. Z zimną krwią, Truman Capote
  6. Ojciec chrzestny, Mario Puzo *
  7. Nostalgia anioła, Alice Sebold *
  8. Firma, John Grisham
  9. Wyspa skazańców, Dennis Lehane 
  10. Imię róży, Umberto Eco *
  11. Rzeka tajemnic, Dennis Lehane 
  12. Cień wiatru, Carlos Ruiz Zafón 
  13. Alienista, Caleb Carr
  14. Głęboki sen, Raymond Chandler
  15. Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy, Janet Evanovich
  16. Zaginiona dziewczyna, Gillian Flynn *
  17. Sokół maltański, Dashiell Hammett
  18. Zdążyć przed zmrokiem, Tana French
  19. Uznany za niewinnego, Scott Turow
  20. Czerwony smok, Thomas Harris 
  21. Trzynasta opowieść, Diane Setterfield
  22. Północ w ogrodzie dobra i zła, John Berendt
  23. Czas zabijania, John Grisham
  24. The Complete Stories and Poems, Edgar Allan Poe
  25. Doktor Jekyll i pan Hyde, Robert Louis Stevenson
  26. A jak alibi, Sue Grafton
  27. Tajemnicza historia w Styles, Agatha Christie 
  28. Ty umrzesz pierwszy, James Patterson
  29. Kobieta w bieli, Wilkie Collins
  30. Post mortem, Patricia Cornwell
  31. Kolekcjoner kości, Jeffery Deaver 
  32. Hrabia Monte Christo, Alexandre Dumas 
  33. Studium w szkarłacie, Arthur Conan Doyle 
  34. Pachnidło, Patrick Süskind
  35. Raport pelikana, John Grisham
  36. Adwokat/Prawnik z lincolna, Michael Connelly
  37. Historyk, Elizabeth Kostova *
  38. Dziwny przypadek psa nocną porą, Mark Haddon
  39. Poeta, Michael Connelly
  40. Dotyk śmierci, J.D. Robb/Nora Roberts
  41. Poziom śmierci, Lee Child
  42. Dzień Szakala, Frederick Forsyth
  43. Smilla w labiryntach śniegu, Peter Høeg
  44. Kamień Księżycowy, Wilkie Collins *
  45. Utalentowany pan Ripley, Patricia Highsmith 
  46. Park Gorkiego, Martin Cruz Smith
  47. Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1, Alexander McCall Smith 
  48. Zbrodnia i kara, Fiodor Dostojewski
  49. Córka czasu, Josephine Tey
  50. Wielkie wybawienie, Josephine Tey
  51. The Beekeeper's Apprentice, Laurie R. King
  52. Igła, Ken Follett
  53. Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg, John le Carré
  54. To nie jest kraj dla starych ludzi, Cormac McCarthy
  55. Diabeł w Białym Mieście, Erik Larson
  56. Nie dla kobiety, P.D. James
  57. Tożsamość Bourne’a, Robert Ludlum
  58. Trylogia Millenium, Stieg Larsson 
  59. Czarna Dalia, James Ellroy 
  60. Crocodile on the Sandbank, Elizabeth Peters
  61. Papierowy człowiek, Dashiell Hammett
  62. Zagadki przeszłości, Kate Atkinson
  63. W sieci pająka, James Patterson
  64. Ostre przedmioty, Gillian Flynn *
  65. Cztery pory roku, Stephen King
  66. Chirurg, Tess Gerritsen
  67. Czarne echo, Michael Connelly
  68. Zatrute ciasteczko, Alan Bradley
  69. Zwodniczy punkt, Dan Brown
  70. Cedry pod śniegiem, David Guterson
  71. Nie mów nikomu, Harlan Coben
  72. The Secret of the Old Clock, Carolyn Keene
  73. Wilkołak, John Sandford
  74. Morderstwo w Orient Expressie, Agatha Christie
  75. Podwójne odszkodowanie, James M. Cain
  76. Tajemna historia, Donna Tartt *
  77. System, Tom Rob Smith
  78. Znak czterech, Arthur Conan Doyle
  79. Listonosz zawsze dzwoni dwa razy, James M. Cain
  80. Martwy aż do zmroku, Charlaine Harris
  81. The Ritual Bath, Faye Kellerman
  82. Świadek oskarżenia, Agatha Christie
  83. Bez pożegnania, Harlan Coben
  84. Pies Baskerville'ów, Arthur Conan Doyle
  85. Czyje to ciało?, Dorothy L. Sayers
  86. W głębi lasu, Harlan Coben
  87. Shadow Roll, Ki Longfellow
  88. Front Burzowy, Jim Butcher
  89. Morderca bez twarzy, Henning Mankell
  90. Where Are The Children?, Mary Higgins Clark
  91. Obłęd serca, Chelsea Cain
  92. Dorwać Małego, Elmore Leonard
  93. Mroczny zakątek, Gillian Flynn *
  94. Śmierć w błękitnej sukience, Walter Mosley
  95. A Place of Execution, Val McDermid
  96. Wahadło Foucaulta, Umberto Eco *
  97. Zachowaj spokój, Harlan Coben
  98. Którędy droga?, Iain Pears
  99. China Blues, Ki Longfellow
  100. Morderca we mnie, Jim Thompson
Póki co mój wynik to 14/100. Spośród tych kilkunastu przeczytanych książek, do moich ulubionych należą:
  • "Cień wiatru", jak i wszystkie pozostałe książki Zafóna, za ich niepowtarzalny klimat, dreszczyk niepokoju, a czasem i krew zmrożoną w żyłach, dużą dawkę nostalgii, piękną atmosferę, wysmakowany język... Zafón mistrz. :) W te wakacje zamierzam serię o Cmentarzu Zapomnianych Książek przeczytać jeszcze raz, żeby odświeżyć ją sobie przed jesienną premierą ostatniej niestety powieści z cyklu, "Labiryntu duchów".
  • Trylogia Millennium - nieodżałowany Larsson stworzył trzy grubasy, które niesamowicie wciągają i bohaterów, których ciężko jest zapomnieć, z moją ukochaną Lisbeth Salander na czele, jedną z bohaterek literackich, którą cenię sobie najbardziej.
  • "Trzynasta opowieść" - z tą książką jest o tyle ciekawie, że czytałam ją jakieś tysiąc lat temu, i choć nie pamiętam prawie w ogóle o czym była, to wiem, że zachwyciła mnie i rozłożyła na łopatki. Zdecydowanie muszę przeczytać ją jeszcze raz. Ciekawa jestem, jakie wrażenie zrobi na mnie teraz.
  • "Chirurg" - fani thrillerów medycznych na pewno znają Tess Gerristen. Ci, którzy jeszcze nie czytali niczego tej autorki, mają sporo do nadrobienia. Tess jest świetna w swojej dziedzinie. Jej książek praktycznie nie da się odłożyć.
  • "Pachnidło" - chwilami obrzydliwe, ale nieziemsko trzymające w napięciu, przerażające i elektryzujące. Uwielbiam.
  • "Kobieta w bieli" - elementy opisane w tej XIX-wiecznej powieści sensacyjnej chwilami mogą zszokować nawet współczesnego czytelnika, a pomyślcie sobie, jak dopiero ta książka musiała zbulwersować, ale i wciągnąć wiktoriańśką publiczność! Last but not least, od "Kobiety w bieli" tak naprawdę zaczęła się literatura detektywistyczna. No nie wypada nie znać. ;)
A jak wygląda to u Was? Co znacie i polecacie, a co planujecie poznać?


wtorek, 11 lipca 2017

Złodziejka



Wiktoriańska Anglia, 1862 rok. Susan Trinder i Maud Lilly mają po osiemnaście lat, obie są sierotami, obie straciły matki w dramatycznych okolicznościach. Sue Trinder, córka złodziejki i morderczyni, mieszka w Londynie przy Lant Street, w domu oszusta i pasera, gdzie codziennie załatwia się brudne interesy. Panna Maud Lilly – wykształcona młoda dama – wychowuje się w Briar, posiadłości wuja – miłośnika i kolekcjonera nader specyficznego gatunku książek. Pewnego dnia losy obu dziewcząt się łączą.

/Wydawnictwo Prószyński i S-ka/

Nie tacy grzeczni ci wiktorianie 

Sarah Waters znana jest z tego, że prawie każda jej powieść przenosi czytelnika do epoki wiktoriańskiej. Autorka odmalowuje tamtejsze wydarzenia i zwyczaje z wielką wiernością i umiłowaniem detalu, choć jak na pisarkę powieści neowiktoriańskich przystało, do swoich książek wprowadza także elementy, które w tekstach XIX-wiecznych pisarzy nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. To, co najbardziej intygującego i elektryzującego jest w "Złodziejce" - najsłynniejszej chyba powieści Waters - to właśnie szerokie nawiązania do dzieła Wilkiego Collinsa, "Kobiety w bieli". Pisarka czerpie z dorobku tego wiktoriańskiego pisarza, aby stworzyć historię świeżą i odważną - historię wielkiej intrygi, ale i wielkiego uczucia.

Ci, którzy kochają duszne i mroczne klimaty powieści Dickensa czy sensacyjne i tajemnicze książki Collinsa, z pewnością odnajdą w twórczości Sary Waters coś, co ich ujmie. Nie będzie tu jednak aż tak rozwlekłych opisów jak u XIX-wiecznych mistrzów, styl narracji pozwoli czytelnikowi szybciej przepłynąć przez kolejne strony, a bohaterowie - a właściwie głównie bohaterki - nie raz spowodują, że nasze przeświadczenie o pruderyjnych wiktorianach legnie w gruzach. 

Od pierwszych stron powieści Waters zabiera nas w podróż po świecie ponurym i niebezpiecznym. Obserwujemy dom, w którym dorasta Sue, jedna z dwóch głównych bohaterek. Dziewczyna nie zna swoich rodziców; wie jedynie, że jej matka została powieszona za morderstwo, kiedy ona sama była małym dzieckiem. Wychowała ją Pani Sucksby, która zbudowała swoje życie na specyficznym interesie - prowadzi coś w stylu tymczasowego domu dla dzieci. Jednym z takich dzieci była Sue, szybko jednak okazało się, że dla Pani Sucksby Sue jest wyjątkowa, niczym własna córka. W tym świecie nic jednak nie jest za darmo - Sue musi pomóc utrzymać dom, podejmując się drobnych kradzieży. Pewnego dnia dziewczyna otrzymuje ofertę współpracy, która z pewnością zmieni nie tylko jej życie, ale i życie całej rodziny. Jedyne, co musi zrobić, to pomóc pewnemu mężczyźnie uwieść i poślubić młodą dziedziczkę posiadłości Briar, Maud Lilly.

To właśnie od tego momentu zacznie się wielka intryga i wielkie uczucie. Miłość zawiktnie, jednak bynajmniej nie pomiędzy Maud a jej przyszłym mężem. Dla wszystkich tych, którzy znają Sarę Waters nie tylko jako pisarkę neowiktoriańską, ale przede wszystkim jako jedną z niewielu przedstawicielek przyzwoitego pisania o miłości dwóch kobiet, wątek uczucia i fascynacji erotycznej pomiędzy Sue a Maud okaże się tym, na który najbardziej warto czekać. Waters o cielesności pisze w "Złodziejce" pięknie, bogato, zmysłowo, ale i delikatnie. A ci, którzy od lesbijskiej miłości wolą stronić, nie lękajcie się - ten wątek z całą pewnością nie dominuje fabuły.

Jeśli XIX wiek i miłość dwóch kobiet (taka zupełnie niesiostrzana) wydają wam się szokujące i bulwersujące, to wierzcie, że będzie jeszcze ciekawiej. Briar, ciemna, gotycka posiadłość położona na zupełnym odludziu, w której mieszka Maud, oficjalnie należy jeszcze do mieszkającego w niej opiekuna dziewczyny, wuja, pana Lilly. Pan Lilly jest postacią ciekawą - choć niestety nie jakoś szczególnie złożoną - przez wzgląd na swoje niecodzienne hobby. Mężczyzna całe życie oddał książkom, które z nabożeństwem zbiera i klasyfikuje. Nie są to jednak książki zwyczajne, skądże. To nic innego, jak XIX-wieczna soczysta pornografia. Sarah Waters przyznawała, że temat pisania powieści erotycznych w epoce Królowej Wiktorii niezwykle ją interesował, i choć wydawać by się nam mogło, że pornografia to raczej wytwór naszych czasów, gdzie nie ma już żadnych granic w mowieniu o seksie, to jednak Waters serwuje nam ciekawe spojrzenie na tę kwestię, dzięki któremu czytelnicy być może zrewidują trochę swoje myślenie o seksualności.

Poza elementami dotykającymi kwestii erotycznych, w "Złodziejce" znajdziecie całą masę innych smaczków - będzie tu zderzenie klas społecznych, będzie rola kobiety w społeczeństwie, będzie motyw szpitala psychiatrycznego, będzie także szubienica. Słowem, wszystko czego potrzeba, żeby dostać dobrą, niekrótką, ale i nie za długą powieść z prawdziwego zdarzenia. Jeśli XIX-wieczne krynoliny i mroczne domy choć trochę was pociągają, "Złodziejka" jest dla was powieścią obowiązkową.

~ A jeśli "Złodziejka" przypadnie wam do gustu, to polecam też zajrzeć do "Kobiety w bieli". :)


piątek, 7 lipca 2017

Miłość, po prostu [przedpremierowo]


"Miłość, po prostu" autorstwa Żurnalisty.pl jest tomikiem niby to poezji, a niby to prozy, którego premiera odbędzie się 11 lipca. Lektura na godzinę - teksty są bardzo krótkie, jakby pisane z przeznaczeniem, że zostaną przeczytane za jednym razem. Dzięki temu faktycznie dość łatwo się wciągnąć; kiedy już zaczęłam czytać, skończyłam błyskawicznie. Dziwna ludzka cecha, że tak bardzo lubimy czytać o czyimś cierpieniu.

Kim tak naprawdę jest Żurnalista, właściwie nie wiadomo. Jedyne, co jest jasne, to jego nieciekawa kondycja po utracie ukochanej. Związek się rozpadł, a miłość się nie wypaliła. To, co mężczyźnie zostało, to wspomnienia i notatki oraz krótkie wiersze, które lubi pisać - które po części są dla niego pewnie terapią.

Jesli ktoś miał kiedyś złamane serce i wie, jak bardzo mogą boleć rozstania, z pewnością znajdzie cząstkę siebie w tekstach Żurnalisty - to zwracanie uwagi na każdy szczegół, który kojarzy nam się z osobą, którą kochamy, rozdrapywanie ran na nowo, padanie w ramiona innych, przypadkowych ludzi, spijanie kaw i szklanek whisky - no, może tylko palenia papierosa za papierosem mi tu zabrakło do dopełnienia stereotypowej wizji człowieka z sercem w kawałkach. Nie ma co się śmiać, nieszczęśliwa miłość boli długo i bardzo, o czym świadczy to, że kolejne kobiety w życiu Żurnalisty nie są w stanie zamazać wspomnień o tamtej jednej, wyjątkowej.

Jeśli chodzi o warsztat autora, jest to kwestia niejasna. Moim zdaniem lepiej wypadają części pisane prozą. Wiersze często ocierają się o banał, brak w nich jakichś bardziej zaskakujących metafor. Pomimo że taki typ pisania, jaki reprezentuje Żurnalista ma, jak rozumiem, z zasady być dość ascetyczny, naturalny, przypominający coś w stylu strumienia świadomości zapisanego językiem potocznym, to zabrakło mi jednak jakiegoś pierwiastka, który uczyniłby z tych wierszy poezję przez duże P. Żeby się czymś zachwycić, potrzebuję stwierdzić: Rany, niby proste, ale jakie trafne. W życiu sama bym tego tak nie ujęła. Tutaj tego nie było, a przynajmniej nie za wiele.

Tekst, który w całym tomiku najbardziej przypadł mi do gustu, to ten zatytułowany 26.05. Ostatnia linijka wprowadza element zaskoczenia, który każe czytelnikowi przystanąć na moment i przetrawić te słowa, zamiast brnąć błyskawicznie przez kolejne strony zapisane króciutkimi wierszami. 

Szkoda, że pod koniec wdziera się sporo niedociągnięć edytorskich - brak "ę" w odmianie czasownika w pierwszej osobie, 11 lipiec, a potem zaraz 11 lipca, czasem nagle brak przecinka tam, gdzie z całą pewnością powinien się on znajdować. Po co to, skoro wcześniej "ą, ę" i przecinki były na swoim miejscu? Podobnie sprawa się ma z niezgrabnymi wyrażeniami, na czele których widnieje "dotykać za włosy". Czy można kogoś dotknąć za włosy? Błędy te mają jednak zostać poprawione w ostatecznej wersji tekstu, dlatego z chęcią zerknę na ten utwór jeszcze raz, kiedy już będzie wygłaskany i dopieszczony.

Niemniej, dla tych, którzy mają w sobie pierwiastek romantyka, "Miłość, po prostu" będzie dobrą lekturą. Pokazuje emocje w dosyć niezmodyfikowanej formie, mówi o nich wprost, przeważnie bez większych ubarwnień. Plus za to, że z tego tekstu dowiadujemy się, co czuje zraniony mężczyzna. Męski punkt widzenia okazuje się zaskakująco podobny do tego, który kojarzymy typowo z kobiecym, wrażliwym - Żurnalista nie śpi po nocach, żeby wspominać niezliczone atuty swojej ukochanej, czepia się najmniejszych detali, które mu się z nią kojarzą. Niektórych takie pisanie zachwyca, mnie nie wgniotło w fotel, choć z pewnością zainteresowało i po trosze uwiodło, bo co jak co, ale ból złamanego serca oddało bardzo wiernie.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorowi.

niedziela, 11 czerwca 2017

Grobowiec z ciszy




"Katrine, szwedzka dziennikarka mieszkająca w Londynie, wraca po latach do Sztokholmu, żeby zająć się chorą matką. Okazuje się, że kobieta jest właścicielką domu we wsi za kołem polarnym, za który firma maklerska oferuje niezrozumiale wysoką kwotę. Zaintrygowana Katrine jedzie na północ, by wyjaśnić sprawę, a zarazem odnaleźć własne korzenie.
Poszukiwania prowadzą ją do rosyjskiej Karelii i archiwów w Pietrozawodsku, a w końcu do Petersburga. Poznaje mroczną tajemnicę skrywaną przez jej rodzinę od dziesięcioleci.
Pojawienie się Katrine budzi uśpione demony; dochodzi do serii brutalnych morderstw, a ona sama zostaje wplątana w rozgrywkę, w której stawką jest także jej życie.

/Wydawnictwo Akurat 2014/

Skandynawia pod innym kątem

Moda na Skandynawię na rynku wydawniczym nie przemija. Trudno się dziwić, bo jest w tym zimnym i surowym klimacie coś, co idealnie pasuje do kryminałów i co stanowi konkretną odskocznię od realiów, które znamy. "Grobowiec z ciszy" autorstwa Tove Alsterdal to kolejny przedstawiciel tej grupy, jednak wiele jego cech odróżnia go znacznie od książek w stylu Camilli Lackberg, Stiega Larssona czy Lizy Marklund. 

Tym razem akcja nie będzie pędzić jak szalona, a oprócz opowieści prosto ze Szwecji czytelnik dowie się kilku rzeczy o fińskiej wsi, a także o komunistycznej oraz współczesnej Rosji. Pod tym względem "Grobowiec z ciszy" wpisuje się w schemat powieści skandynawskiej, jako że dotyka kwestii związanych z polityką - i to całkiem zgrabnie, ponieważ całą akcję buduje wokół dziedzictwa ustroju komunistycznego, który przecież dotknął wiele innych państw poza samym Związkiem Radzieckim. 

Autorka wysyła Katherine, swoją główną bohaterkę do terenów granicznych Szwecji z Finlandią, a później do Rosji, by tam młoda kobieta krok po kroku starała się rozwikłać zagadkę rodzinnej przeszłości. Przyzwyczajona do życia w Londynie, Katherine musi poznać zwyczaje mieszkańców zabitej dechami fińskiej wsi, zrozumieć jakimi zasadami się kierują, o czym mówią, a o czym nie, jak walczą się o przyzwoite życie, mieszkając z dala od wielkiej cywilizacji. Alsterdal odmalowuje realia tych terenów dość wiarygodnie (przynajmniej dla zupełnego żółtodzioba w tej dziedzinie), pozwala nam zobaczyć, jaką gwarą posługują się tubylcy, jak wyglądają ich domy, ich marzenia, a także jak bardzo odcisnęło się na nich piętno bliskiej współpracy pomiędzy Finlandią a Związkiem Radzieckim, do którego młodzi mężczyźni emigrowali w nadziei na lepszą pracę i lepsze możliwości.

Jest tu także motyw kryminalny, choć trzeba zaznaczyć, że koniec końców nie gra on pierwszych skrzypiec. Stanowi raczej pretekst do opowiedzenia historii z końca ubiegłego stulecia. Stary mężczyzna zostaje znaleziony zamordowany w swoim domu, a lokalni mieszkańcy od razu rzucają podejrzenia na przejezdnych Rosjan. W Rosji natomiast śledzimy poczynania grupy parającej się zorganizowaną przestępczością. Katherine próbuje się dowiedzieć, czy to faktycznie Rosjanie połasili się na rzekomą fortunę starca, przechowywaną w jednym z pokojów rozpadającego się gospodarstwa. Przy okazji zabawy w detektywa, dowiaduje się coraz więcej o pochodzeniu swojej rodziny i historii podniszczałego domu jej matki.

Choć akcja płynie raczej wolno, powieść nie wieje nudą. A propos nudy, szkoda jedynie, że główna bohaterka została tak płytko wykreowana. Tak naprawdę dowiadujemy się wiele o mieszkańcach wsi, o jej przodkach, natomiast ona sama zostaje w dużej mierze znakiem zapytania. Ostatecznie wypada blado, bo wydaje się być pionkiem, który zwyczajnie napędza trochę rozwój wydarzeń. Jako bohaterka na pewno nie zostanie w mojej pamięci na dłużej.

Inaczej jednak przedstawia się wątek bloku komunistycznego. Jeśli ktoś nie orientuje się świetnie w historii i realiach życia w Związku Radzieckim, czy w szczegółach współpracy ZSSR z innymi państwami, ta lekka książka może być dobrym wstępem do tego, by zainteresować się tym tematem. To zdecydowany plus dla "Grobowca z ciszy" - cenię sobie, gdy książka poza interesującą fabułą stara się także odmalować realia społeczne i polityczne.

Tove Alsterdal to z pewnością nie pisarka wybitna, choć nieźle się zapowiadająca. "Grobowiec z ciszy" będę wspominać jako całkiem ciekawą powieść, jeśli nawet z trochę zmarnowanym potencjałem. 

Znacie inne powieści tej autorki? Ciekawa jestem, czy warto dalej brnąć w jej twórczość. ;)


Za egzemplarz recenzencki dziękuję 
wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture

wtorek, 4 kwietnia 2017

Fanfik


"W poznańskim liceum trwają przygotowania do Dnia Niepodległości. Czyja koncepcja zwycięży? Kółko historyczne domaga się patriotycznej akademii. Zespół kabaretowy woli skecze o rogalach świętomarcińskich. Tymczasem szesnastoletnia Tosia ma na głowie poważniejszy problem: chyba się zakochała w jednym z artystów. W dodatku nie potrafi dojść do ładu z tym, kim naprawdę jest. Jedno wie na pewno: ma dość bycia grzeczną dziewczynką i potulnego spełniania cudzych oczekiwań."

/Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2016/

Dawno minęły czasy, kiedy czytałam literaturę young adult. Właściwie przestałam ją czytać, zanim w obieg na dobre weszła ta nazwa - wtedy mówiłam, że czytam po prostu młodzieżówki. Tak czy inaczej, nie sądziłam, że kiedykolwiek wrócę do takiej tematyki. Dla "Fanfika" zrobiłam wyjątek. 

Debiutancka powieść Natalii Osińskiej przedstawia czytelnikowi życie nastoletniej Tosi. Wraz z rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego w liceum dziewczyna musi stawić czoła dręczącym ją problemom. Wychowując się bez matki, która zmarła dawno temu, Tosia błądzi w swojej rzeczywistości przyćmionej przez antydepresanty. Zapracowanego ojca widuje od święta; opiekę nad nią przejęła ciotka Idalia. Tosia nie uczestniczy aktywnie w swoim życiu. Odbębnia dzień za dniem, a tak naprawdę interesują ją jedynie musicale i fanfiki. Wiecznie z głową w chmurach, uchodzi wśród znajomych za dziwną, choć właściwie znośną. Ostatecznie dobrze przecież wygląda i ma mnóstwo luksusowych kosmetyków. Ciotka Idalia o to dba.

Z letargu Tosię wyrywa spotkanie z Leonem, nowym uczniem w szkole. Leon mieszka sam, właściwie dopiero co przeprowadził się do mikroskopijnego mieszkania. Po raz pierwszy Tosia zaczyna czuć się potrzebna. Znajomość z Leonem daje jej nie tylko nieznane wcześniej poczucie, że jest ktoś, kto o nią dba i o kogo ona sama może dbać, ale i uświadamia jej coś bardzo ważnego. Przez na pozór niewinny zbieg okoliczności, Tosia staje twarzą twarz ze swoim prawdziwym ja. To "ja" z całą pewnością nie jest płci żeńskiej.

Choć mogłoby wydawać się, że moment, w którym Tosia odkrywa, że tak naprawdę nie jest Tosią, a Tośkiem, musiał być jak grom z jasnego nieba, to okazuje się, że świadomość ta spływa na bohaterkę (czy właściwie bohatera) lekko i naturalnie, bezboleśnie. Wreszcie wszystkie elementy są na właściwym miejscu, cały świat zaczyna mieć sens, a to dziwne otępienie magicznie znika. Na nieszczęście jednak Tosiek musi jeszcze podzielić się tą nowiną z ojcem, ciotką Idalią, a także z równieśnikami. Choć jeden problem dopiero co zniknął, kolejny się zaczyna.

Natalia Osińska poruszyła w "Fanfiku" temat bardzo ważny i bardzo aktualny. O transpłciowości nie mówi się wystarczająco dużo, a zwłaszcza w kontekście środowiska nastolatków. Tym bardziej uważam tę powieść za istotną, przede wszystkim dla młodzieży, która albo sama może borykać się z problemem uwięzienia w "złym" ciele, albo i takiej, która osobę transpłciową może znać. Równie ważne jest, by temat zgłębili dorośli - czy to rodzice, czy nauczyciele; właściwie każdy. 

"Fanfik" to kawał dobrej roboty. Książka napisana jest sprawnie, zadowala na płaszczyźnie fabuły, nie rozczarowuje językowo (jak na standardy powieści YA). Można przeczepić się do paru niedociągnieć, a nawet napisać o nich kolejne dwa czy trzy akapity recenzji, ale to nie o nich chciałam powiedzieć, bo jednak nie przyćmiewają ogólnego dobrego wrażenia. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić ją wszystkim, bez wyjątku.

piątek, 31 marca 2017

Wrap up: marcowe zakupy


Marzec, jak widać, obfitował w zakupy! Moją kolekcję zasiliło osiem nowych książek; każdą z nich chciałam mieć już od dawna. No, może jednym bardziej spontanicznym zakupem było "Life After Life" Kate Atkinson. Zupełnie nie znam tej autorki, ale słyszałam o niej wiele dobrego. Sama tematyka "Życia po życiu" zapowiada się tajemniczo i ciekawie.

Pozostałe pozycje to takie książki, które chyba wszyscy oprócz mnie już przeczytali. Bardzo popularna Donna Tartt, bestsellerowe "Shantaram" i "Historia siedmiu zabójstw". Poza tym nie mogę doczekać się "Dziewczyny z portretu" (potem koniecznie muszę obejrzeć ekranizację!) oraz nagradzanych tytułów autorstwa Simona Mawera i Kazuo Ishiguro. No i Zadie Smith, jedna z ważniejszych kobiecych pisarek - bardzo mi wstyd, że jeszcze jej nie znam. 


Wszystkie te nowe zdobycze sprawiły, że moja biblioteczka prezentuje się obecnie tak:


A jak Wasze marcowe zakupy? Co dołączyło do Waszych księgozbiorów? :)

poniedziałek, 13 marca 2017

Łowcy głów


"Roger Brown uważa się za najlepszego i zarazem najbardziej niedocenianego łowcę głów w Norwegii. Ma zbyt piękną żonę i zbyt drogą willę, dlatego zbyt często musi kraść dzieła sztuki. Kiedy poznaje Clasa Greve, szczęśliwego posiadacza bezcennego obrazu Rubensa, postanawia wykorzystać szansę i zrobić decydujący krok w stronę finansowej niezależności…"

/Wydawnictwo Dolnośląskie/

"Łowcy głów" to moje pierwsze zetknięcie z norweskim pisarzem Jo Nesbo, jednak udane na tyle, żebym była przekonana, że kupię jeszcze niejedną książkę tego autora. Zachęcona niewielkimi rozmiarami tomu (odrobinę ponad dwieście stron) i lekką tematyką, wybrałam "Łowców głów" jako czytadło do autobusu. I o ile często irytuję się na szwankującą i wiecznie spóźnioną komunikację w moim mieście, tym razem kilkanaście minut opóźnienia prawie umknęło mojej uwadze. Bo prawda jest taka, że kiedy już zaczęłam czytać, trudno było się oderwać.

Jeśli spodziewacie się typowego Nesbowskiego kryminału w stylu sławnego cyklu z Harrym Holem, to się rozczarujecie. W "Łowcach głów" nie mamy do czynienia z policjantem, a raczej z jego kompletnym przeciwieństwem, ponieważ Roger Brown, główny bohater, poza tym, że pracuje jako headhunter, to dorabia sobie z zacięciem jako złodziej cennych obrazów. Udało mu się dobrze w życiu ustawić, ma niezwykle atrakcyjną żonę, a także dobrze płatną pracę, w której jest bezkonkurencyjny. Wydaje się druzgocząco pewny siebie, właściwie arogancki. Ciężko powiedzieć na początku lektury, czy da się go lubić czy nie. Niemniej jednak, jest na tyle charyzmatyczny, by odcisnąć się choć trochę w pamięci czytelnika. Jego życie jest idealne tylko na pierwszy rzut oka. Bardzo szybko na jaw wychodzi coraz więcej drzazg - kradzież obrazów nie jest dla Rogera hobby; jest koniecznością. Kilkukrotnie za duży luksusowy dom sam się nie utrzyma, galeria sztuki, którą prowadzi żona Rogera, nie przynosi zysków, a trzeba przecież zachować (przynajmniej) złudzenie idylli, pić drogiego szampana i nosić ubrania od projektantów. Wszystko po to, żeby zamaskować jeszcze głębszy problem - wór pełen kompleksów sięgających aż czasów dzieciństwa.

Ciekawie jest od samego początku. Dla mnie bardzo interesujące okazały się sceny, w których obserwujemy Rogera w pracy - widać, że ten człowiek naprawdę jest profesjonalistą w swoim fachu i wie, jak sterować ludźmi. Akcja książki rusza z kopyta jednak dopiero w momencie, kiedy Roger postanawia podjąć się największego dotychczas ryzyka w swojej "dorywczej pracy" złodzieja obrazów. Dramat, który rozegra się zaraz w życiu głównego bohatera, sięga kilku płaszczyzn. I choć fabuła w większości opiera się na schematach powieści sensacyjnej, to w "Łowcach głów" znajdziemy też drobne motywy psychologiczne, które napędzają szaleńcze wydarzenia. Tempo jest ogromnie szybkie, Nesbo nie zostawia czytelnikowi właściwie ani chwili na oddech. Ledwie pomyślisz, że coś się wyjaśniło, okazuje się, że jest zupełnie inaczej.

Mnogość zwrotów akcji można właściwie uznać zarówno za plus, jak i minus. Biorąc pod uwagę zwięzłość książki, powiedziałabym, że jest ich trochę za dużo. Choć rzeczywiście nie pozwalają czytelnikowi odebrać się od lektury, to momentami wprowadzają też uczucie taniości. Chwilami pomysły Browna poziomem realizmu przypominają komiks o superbohaterze, a co któryś rozdział można by spokojnie zatytułować "Zabili go i uciekł". Nie zmienia to faktu, że Nesbo dobrze wie, jak skonstruować ciekawą historię, budować napięcie i przyspieszać tempo do granic możliwości.

"Łowcy głów" to książka, która dosłownie pożarła kilka godzin mojego życia. Polecam ją jako czasoumilacz do pociągu albo tramwaju - czyta się ją lekko, szybko, a przy okazji nie jest boleśnie płytka. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...