poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Pochłaniacz


"Zima 1993. Tego samego dnia, w niejasnych okolicznościach, ginie nastoletnie rodzeństwo. Oba zgony policja kwalifikuje jako tragiczne, niezależne od siebie wypadki.

Wielkanoc 2013. Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield na Wybrzeże powraca Sasza Załuska. Do profilerki zgłasza się Paweł „Buli” Bławicki, właściciel klubu muzycznego w Sopocie. Podejrzewa, że jego wspólnik - były piosenkarz i autor przeboju "Dziewczyna z północy" - chce go zabić. Załuska ma mu dostarczyć na to dowody. Profilerka niechętnie angażuje się w sprawę. Kiedy jednak dochodzi do strzelaniny, Załuska zmuszona jest podjąć wyzwanie. Szybko okazuje się, że zabójstwo w klubie łączy się ze zdarzeniami z 1993 roku, a zamordowany wiedział, kto jest winien śmierci rodzeństwa. Jednym z kluczy do rozwiązania zagadki może okazać się piosenka sprzed lat." 
/muza.com.pl/

O CO TYLE SZUMU?

Bonda jest teraz wszędzie. Empiki, Matrasy, blogi, lubimyczytac, facebook, czytający znajomi. Okładki jej książek krzyczą, że Katarzyna Bonda to nowa polska królowa kryminału; ludzie się zachwycają. Ja sięgam więc po "Pochłaniacza", pierwszą część 4-tomowego cyklu o profilcerce Saszy Załuskiej, z entuzjazmem i sporymi oczekiwaniami, bo skoro wszyscy wydają z siebie ochy i achy, to przecież musi w tej książce coś być. Przygodę czas zacząć.

Właściwie powinnam pewnie od razu zaznaczyć, że ta przygoda trwała mniej więcej od grudnia zeszłego roku do teraz. Cóż, mogłabym bez więkzego namysłu zrzucić to na brak czasu, ale myślę, że nie w tym rzecz. Nie chodzi tu nawet o jakiś przyciężkawy styl autorki. Właściwie problem leżał zupełnie z drugiej strony. Czytając, miałam wrażenie, że Katarzyna Bonda to co najwyżej uczennica pierwszej klasy liceum, która miała dobry pomysł na fabułę, ale z wykonaniem szło jej zdecydowanie trudniej. To, co zniechęcało mnie do czytania, tkwiło w "szkolnych" opisach i nienaturalnych dialogach. Przykładem najbardziej to ilustrującym jest kwestia jednego z pobocznych bohaterów (właściwie poświęcono mu zaledwie pół rozdziału), który na spotkaniu AA wstaje i opowiada swoją historię, w którymś momencie rzucając: "Przepełniała mnie wściekłość." Nie znam chyba człowieka, który używałby tak górnolotnych określeń, o ile nie stara się napisać jakiegoś tekstu w formalnym stylu. Dla jednego to może być detal, jednak dla mnie takie małe rzeczy znacznie wpływają na odbiór lektury. W tym przypadku oczekiwałam stylu odpowiedniego dla kryminału, nie dla wypracowania licealisty.

Ten mankament wykonania zaważył na tym, że pierwsze 300 stron męczyłam przez prawie pół roku. Zdecydowałam jednak, że nie odpuszczę i przebrnę do końca, bo pomimo słabego stylu, sama akcja "Pochłaniacza" była ciekawa. Książka jest opasła; autorka miała duże pole do popisu, bo prawie 700 stron. Wykorzystała tę przestrzeń całkiem rozsądnie, tworząc kryminalną zagadkę sięgającą do lat dziewięćdziesiątych, a toczącą się aktualnie. Wątków jest sporo, może się nawet wydawać, że chwilami za dużo. Pozbyłabym się na miejscu autorki kilku nic nie wnoszących do akcji krótkich rozdziałów, jak na przykład tego, który opisuje początki kariery jednego z psów policyjnych. W zasadzie to urocze, ale czy naprawdę warte całych 10 czy 15 stron? Niemniej, intryga, wokół której zbudowana jest powieść, wypada na plus. Bondzie nie udaje się ominąć paru schematów, ale ostatecznie całą historię czyta się z zaciekawieniem, a koniec nie jest szczególnie przewidywalny.

Akcja prezentuje się następująco: trójmiejska policja ma za zadanie znaleźć winnego prawie podwójnego zabójstwa. Prawie, ponieważ jednej z ofiar udaje się przeżyć. W klubie ginie Igła, znany muzyk, a ocałała to Iza Kozak, pracownica klubu. Okazuje się, że wytropienie mordercy wymaga cofnięcia się o kilkadziesiąt lat, by wrócić do historii nadmorskiego gangu i dramatu, który wtedy się rozegrał. W śledztwie pomaga Sasza Załuska, kobieta z przeszłością w policji, ale obecnie pracująca jako profilerka. Dopiero co wróciła do Polski po studiach w Wielkiej Brytanii. Oprócz specjalistycznej wiedzy, przywiozła ze sobą 6-letnią córkę i złe wspomnienia, które uderzają w nią w najmniej odpowiednich chwilach. 

To, co przemawia na plus "Pochłaniacza", to z pewnością bohaterowie. Bonda nakreśliła postacie nie jako czarno-białe, ale kolorowe i z konkretną przeszłością. Sasza, jako że na niej skupia się cała książka, jest nakreślona najpełniej. Podobało mi się, że autorka uczyniła swoją główną bohaterką silną kobietą, która jednak nie jest wolna od słabości. Za Saszą ciągnie się widmo alkoholizmu. Mimo że wyszła z nałogu, miłość do kieliszka nie przeminęła. Siłę Saszy widać też w sposobie, w jaki kobieta radzi sobie w pracy, której środowisko jest mało przyjazne kobietom. Często lekceważona czy poniżana, Załuska robi swoje z podniesioną głową. 

Pomimo ciężkich początków, drugą połowę powieści przeczytałam z większym zainteresowaniem i większą przyjemnością. Styl, który tak mi przeszkadzał, trochę się wygładził, więc im dalej w las, tym "Pochłaniacz" bardziej przekonująco wypadał. Kilka razy zdarzyło mi się zaśmiać pod nosem, kiedy policjanci "rzucali mięsem" (szczególnie podobało mi się określenie szczecinian jako poniemieckich czajników, haha!). Od razu lepiej to wszystko brzmiało. Surowość dobrze Bondzie robi. Nadal jednak nie rozumiem wszystkich tych zachwytów nad autorką, choć przyznam, że zakończenie rozbudziło we mnie trochę ciekawość co do kolejnych części cyklu. Nie postawiłabym "Pochłaniacza" na półce z ulubionymi książkami, ale nie wykluczam, że dam jeszcze kiedyś Bondzie szansę.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję
wydawnictwu Muza oraz agencji Business & Culture:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...