poniedziałek, 19 września 2016

Marina

























Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Oscar Drai, zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem, śni swoje sny na jawie. Pewnego dnia spotyka Marinę, która od pierwszej chwili wydaje mu się nie mniej fascynujaca niż sekrety dawnej Barcelony. Śledząc zagadkową damę w czerni, odwiedzającą co miesiąc bezimienny nagrobek na cmentarzu dzielnicy Sarriá, Oscar i jego przyjaciółka poznają zapomnianą od lat historię rodem z Frankensteina i XIX-wiecznych thrillerów. Historię, której dramatyczny finał ma się dopiero rozegrać...

/Wydawnictwo Muza/


POTWORY I MIŁOŚĆ W BARCELONIE


Ilekroć wydaje mi się, że to, co w książce lubię najbardziej, to szybkie tempo, trafiam wtedy na powieść, która wywraca mi ten pogląd do góry nogami. Pewnie to też kwestia tego, że z wiekiem upodobania trochę się zmieniają, ale tak czy inaczej, po przeczytaniu "Mariny" Zafona myślę sobie: szkoda, że było tak krótko i szybko. Gdyby nie to, mogłabym cieszyć się lekturą dłużej.

Carlos Ruiz Zafón rekomendacji nie potrzebuje, bo zapewne każdy miłośnik książek, nawet jeśli nie czytał którejś z jego powieści, to przynajmniej o nich słyszał. Najbardziej znana seria pisarza, czyli Cmentarz Zapomnianych Książek, którą rozpoczyna fenomenalny "Cień wiatru", to już chyba klasyka. Ja właśnie od opasłego "Cienia" zaczynałam, dając się Zafonowi porwać i zauroczyć. Nie wiem dlaczego tak długo jednak zabrało mi sięgnięcie po wcześniejszą jego książkę, "Marinę". W każdym razie, wymarzyłam sobie, że kiedy już znajdę na nią czas, będzie to lato, najlepiej w pociągu. Coś mówiło mi, że to będzie idealna atmosfera, żeby dać się znów porwać pięknej historii opowiedzianej przez hiszpańskiego mistrza. No i stało się. Nareszcie.

We wstępie do powieści autor zaznacza, że "Marina" jest jedną z jego pierwszych książek, ale i też taką, którą darzy największym sentymentem. Jego celem było stworzyć historię, którą będzie można przeczytać kilka razy, na różnych etapach swojego życia i za każdym razem odkrywać w niej coś nowego. Czy mu się to udało, nie wiem - będę musiała kiedyś sama sprawdzić, może za pięć czy dziesięć lat. Niemniej, ta niedługa opowieść wciągnęła mnie całkowicie i spędziłam podróż relacji Poznań-Kraków i Kraków-Poznań z nosem utkwionym w książce. 

To, że "Marina" pochodzi z początków kariery pisarskiej Zafona, faktycznie czuć. Przede wszystkim w wadze tomu. Niespełna trzysta stron to wyjatkowo niedużo, kiedy pomyśli się o gabarytach "Cienia wiatru" czy późniejszej "Gry anioła". Podobnie też trochę niewprawnego pióra widać w samym stylu pisania, jednak z całą pewnością nie mogę powiedzieć, że jest źle, albo że mi się nie podobało. Jedyne, co mogę stwierdzić, to że czasem bywało skrótowo, a zdania wydawały się za proste, krótkie, jakby urwane. Zostaje to jednak wynagrodzone przez piękne i klimatyczne opisy tajemniczej i groźnej chwilami Barcelony, którą za każdym razem, kiedy czytam Zafona, mam ogromną ochotę odwiedzić.

Sama historia to Zafón, jakiego znamy i kochamy. Sporo grozy, nutki tajemnicy, zapomnianych posiadłości, które kryją w sobie jakiś sekret i wspomnienia ludzi, którzy niegdyś w nich mieszkali. To także Zafonowskie upodobanie do wplatania motywów lalek, kukieł, drewnianych protez. To również kilka pięknych i smutnych historii o miłości. Niektórym w "Marinie" nie podobają się motywy grozy. Choć chwilami może i wydają się trochę naciągane, dla mnie nie stanowiły problemu. Dzieje się dużo, dzieje się strasznie i intensywnie. Choć włos się jeży na głowie i momentami jest nie do wiary, to w książce przeważają jednak nostalgia i czar magicznej Barcelony, jakby nęcąca zapowiedź tego, co autor stworzy w swoich kolejnych powieściach.

Cieszę się, że wreszcie znazłam moment, żeby przeczytać "Marinę" i rozbudzić w sobie na nowo entuzjazm do czytania. Takie książki napędzają mój czytelniczy apetyt i uświadamiają, że gdybym kiedyś sama miała napisać powieść, to właśnie taką historię chciałabym stworzyć.

Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na...

Źródło: planetadelibros.com

... czyli czwartą i ostatnią, niestety, część cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek. Premiera w krajach hiszpańskojęzycznych jest ustalona na połowę listopada, zatem nieśmiało zgaduję, że może w styczniu/lutym 2017 będzie i u nas. Podobno zapowiada się opasłe tomiszcze!

3 komentarze:

  1. takijestswiat.blogspot.com19 września 2016 22:49

    Piękna książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Książę Mgły" oraz "Światła września" za mną i przyznam szczerze, że zawiodłam się na tych lekturach. Okazały się zbyt zbliżone do siebie fabułą, a do tego nieco nużyły mnie. Niemniej mam dalej ochotę na twórczość Zafóna, ale pewnie teraz sięgnę po "Cień wiatru".

    OdpowiedzUsuń
  3. "Cień wiatru" to obowiązkowa lektura jak dla mnie! :) Tej serii dla młodszych czytelników, o której wspomniałaś, jeszcze nie czytałam, ale planuję w najbliższej przyszłości. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...