piątek, 20 listopada 2015

Gwiazd naszych wina (John Green)








"Hazel choruje na raka i mimo cudownej terapii dającej perspektywę kilku lat więcej, wydaje się, że ostatni rozdział jej życia został spisany już podczas stawiania diagnozy. Lecz gdy na spotkaniu grupy wsparcia bohaterka powieści poznaje niezwykłego młodzieńca Augustusa Watersa, następuje nagły zwrot akcji i okazuje się, że jej historia być może zostanie napisana całkowicie na nowo."







Zanim jeszcze przestałam być nastolatką, zauważyłam, że mój związek z literaturą młodzieżową poważnie szwankuje. Przeważnie książki z tego gatunku okazywały się w moim odczuciu zbyt naiwne i przewidywalne. Prędko więc pożegnałam się z propozycjami w tym klimacie na korzyść kryminałów czy szeroko pojętej literatury obczajowej. Jednak słysząc (i czytając w recenzjach) wszędobylskie ochy i achy pod adresem osławionej powieści Johna Greena, "Gwiazd naszych wina", pomyślałam: to nic, że to powieść dla nastolatek. Ta wydaje się być lepsza niż wszystkie inne, skoro tyle osób ją pokochało i zgodnie mówi, że to tytuł zarówno dla młodszych, jak i starszych czytelników. No i zaczęłam czytać.

To, co uderzyło mnie od samego początku, to prosty styl, jakim książka została napisana. Tyczy się to właściwie zarówno języka, jak i fabuły, a w dużej mierze także (niestety, bardzo niestety) bohaterów. Wiem, że powieść adresowana do nastoletniego odbiorcy nie będzie obfitować w środki stylistyczne czy rozbudowane opisy. Nie ma dla mnie jednak dobrej książki bez porządnego portretu psychologicznego bohatera. Tutaj jest próba stworzenia ciekawej postaci, owszem, widać to szczególnie w przypadku Augustusa. Autor stara się pokazać go na kilku płaszczyznach, nie kreuje go na papierowy ideał. Augustus zatem ma kilka wad - jest trochę za bardzo skupiony na sobie i chwilami arogancki, ma też tendencję do nadinterpretacji wszystkiego, co go otacza. Z drugiej strony jest charyzmatyczny i błyskotliwy. Teoretycznie brzmi nieźle, prawda? A jednak, w ogólnym rozrachunku nie przekonał mnie do siebie za bardzo. Zabrakło mu autentyczności, do końca był dla mnie w dużej mierze papierowy.

Styl, którym operuje Green, utyka podobnie jak Augustus z jego protezą zamiast nogi. Zdania raz są tak skrótowe i proste, że wyglądają jak rodem z zeszytu gimnazjalisty. Zaraz później przeistaczają się, ni z gruchy ni z pietruchy, w pseudo-filozoficzną dysputę, a biedny czytelnik jest już zupełnie skonsternowany. To z czym w końcu mamy do czynienia? Na domiar złego, autor zdecydował się jeszcze w podręcznikowy sposób wytłumaczyć czym jest piramida potrzeb Maslowa. Naprawdę dzieci z liceum nie znają piramidy potrzeb Maslowa? To strasznie przykre i banalne dla ciut starszego czytelnika. Ostatecznie, skrótowość opisów, jak i fabuły, jest odpowiedzialna za to, że nie do końca mogłam zżyć się z bohaterami i naprawdę wciągnąć w ich świat.

Przewidywalność to kolejny problem. Od samego początku nie ma wątpliwości, co będzie głównym aspektem fabuły. Już na nastej stronie główna bohaterka, Hazel, poznaje przystojnego chłopaka - Augustusa, oczywiście. Ich pierwsze spotkanie to wymiana zainteresowanych spojrzeń i w jakimś stopniu seksualne napięcie. Autor nie zostawił pola na bardziej subtelny rozwój chemii pomiędzy bohaterami - właściwie to, że będą razem, było od razu wiadome. A szkoda, można było nadać tej relacji więcej magii. 

"Gwiazd naszych wina" nie jest jednak książką złą. Sama historia jest właściwie dobra, mocna. Dwójka młodych ludzi chorych na raka, którzy wiedzą, że nigdy nie będą mogli się ze sobą zestarzeć, bo wcześniej wykończy ich nieuleczalna choroba. Takie historie uczą w jakimś stopniu doceniać to, co się ma i to, ile jeszcze będzie się mogło mieć. Hazel i Augustus nie mają takich perspektyw, więc uczą się, jak celebrować każdy jeden moment, kiedy jeszcze mogą cieszyć się sobą.

W ostatecznym rozrachunku mam co do tej książki mieszane uczucia - z jednej strony mnie wzruszyła, z drugiej jednak ciągle odnosiłam wrażenie, że jest napisana "na szybko", "na odwal". Ale cóż, może skrótowość to nieodłączna cecha powieści z gatunku literatury młodzieżowej. Jako lekki nie-całkiem-odmóżdzacz "Gwiazd naszych winę" mogę polecić.

2 komentarze:

  1. Oglądałam jedynie film, a na książkę mam od dłuższego czasu ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie nigdy nie czytałam książek młodzieżowych, nie ciągnęło mnie do nich zupełnie. Być może też nie jesteś targetem takich książek ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...