Wydawnictwo Literackie, 2009
304 strony, 29,90 PLN
Zobaczył ją na Piazza San Marco i zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Rok później spotyka ją znowu w weneckiej kawiarni - i już wie, że to przeznaczenie. On angielskiego nie zna zbyt dobrze, ona z kolei po włosku potrafi wymawiać głównie nazwy potraw. Ale Wenecja nie bez przyczyny słynie ze swej magicznej mocy swatania ludzi...
Klimatyczna okładka, zachęcający opis - gdy natknęłam się na "Tysiąc dni w Wenecji" w bibliotece, pomyślałam, że będzie to świetna lektura na ponure zimowe dni. Miałam też nadzieję na wypełnione zapachami i rozbudzające wyobraźnię opisy, które sprawią, że ta książka zapadnie mi w pamięć jako lekka, ale naprawdę godna uwagi. I jak zwykle byłam zbyt naiwna, wierząc w hiper-optymistyczne hasła wypisane na okładce powieści.
Historia opowiedziana w "Tysiącu dni w Wenecji" to wspomnienia amerykańskiej dziennikarki zajmującej się krytyką kulinarną, Marleny de Blasi. Kiedy jej dzieci usamodzielniły się, a ona została sama, wyjechała do Wenecji. Tam właśnie poznała Fernanda, wenecjanina równie samotnego jak ona. Zakochali się w sobie niemalże od pierwszego wrażenia i wkrótce postanowili ułożyć sobie życie we dwoje, w Wenecji.
"Zaskakujący romans", krzyczy okładka książki. Zaskakujący? Moim zdaniem, ani trochę. Historia słodka jak biała czekolada. "Jagodowe oczy Nieznajomego" zemdliły mnie już za pierwszym razem, gdy to określenie pojawiło się w książce, wyobraźcie sobie więc mój niesmak, kiedy ten tandetny i przesłodzony epitet prześladował mnie średnio co dwadzieścia stron. Uwielbienie Marleny do Fernanda nie zna granic, ja natomiast w tym mężczyźnie nie dostrzegam niczego ujmującego. Często arogancki i apodyktyczny, ekscentryczny introwertyk - tak mogłabym go określić najtrafniej. Nie zauważyłam w nim krzty włoskiego temperamentu, podobno tak pełnego ciepła i spontaniczności.
"Tysiąc dni w Wenecji" to w pewnym stopniu połączenie programów "Kuchenne rewolucje Magdy Gessler" i "Perfekcyjnej pani domu" - bo nie dość, że Marlena zaprowadza zmianę w zapuszczonym mieszkanku Fernanda, pucując je i szorując, to jeszcze odmienia kuchnię w lokalnej restauracji. Coś, co jednak jest w tej książce udane, to opisy włoskiego jedzenia, które w większości są naprawdę interesujące, choć może nie na tyle, by pociekła mi ślinka. Za plus można też uznać kilka przepisów na włoskie danie umieszczonych na końcu powieści.
A jeśli chodzi o przedstawienie samej Wenecji, to przykro mi, ale mnie ono w żaden sposób nie oczarowało. Zamiast kontemplować wyjątkową atmosferę tego miasta, naczytałam się o zupełnie pokręconych ludziach, którzy za swoje usługi życzą sobie horrendalnych zapłat, choć początkowo rozmowę o przyszłej zapłacie uważają za niegrzeczną i nie na miejscu, którzy robią problemy na każdym kroku, a jakąkolwiek sprawę w urzędzie załatwia się z nimi przez co najmniej pół roku (No w porządku, to akurat brzmi dość znajomo).
Szkoda, naprawdę szkoda, bo wydawało mi się, że "Tysiąc dni w Wenecji" okaże się sympatyczną książką, która poprawi mi humor i zainspiruje do kulinarnych eksperymentów. A tutaj pierwszorzędne rozczarowanie. Panie Marlenie di Blasi już podziękuję.
Ocena: 3/6
Również za lekturę podziękuję, wierzę na słowo i weryfikować nie zamierzam :p
OdpowiedzUsuńZa romansami tak czy siak nie przepadam, a kiedy widzę, że autorkę, ewentualnie tłumacza znosi w stronę potworków takich, jak "jagodowe oczy" ręce opadają. Bo kiedy myślę o "jagodowych oczach" widzi mi się coś w stylu paciorkowatych oczek świnki morskiej. Średnio udane zabiegi językowe tworzą słabe połączenie ze średnio udaną fabułą ;)
Pozdrawiam!
Moze jeżeli będzie okazja, przeczytam :)
OdpowiedzUsuńA tak chciałam przeczytać tę książkę! Spodziewałam się, że treść prezentuje się tak dobrze jak okładka i tytuł, a tu taki zawód. ;/
OdpowiedzUsuńW ogóle nie wiem, jak można pisać o Wenecji i nie opisać jej atmosfery, nie zachwycić się chociaż częścią jej uroku. Nigdy nie byłam we Włoszech, ale wydaje mi się, że na pewno znajdą się tam jakieś klimatyczne miejsca. ^^
Hahaha, mnie rozbawiły te jagodowe oczęta. Autorka musiała pewnie długo nad nimi myśleć. No niestety, mnie też denerwuje, kiedy reklama na okładce jest bardziej interesująca od samej książki.
OdpowiedzUsuńPołączenie Magdy Gessler i Perfekcyjnej Pani Domu to coś...przerażającego dla mnie. Jeśli jeszcze wspominasz, w książce o Wenecji jest bardzo mało Wenecji, to raczej nie mam po co sięgać, zwłaszcza, jeśli nie lubię wylewającej się słodkości z książki. O.O
OdpowiedzUsuńNie tyle mało jest w niej Wenecji, co samą Wenecję przysłaniają te irytujące sylwetki jej mieszkańców.
Usuń