niedziela, 29 kwietnia 2012

Book interview

Witajcie ;)
Dziś będzie z trochę innej beczki - za sprawą Juliette odpowiem na parę pytań związanych z czytaniem. No to siup!

1. O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Zazwyczaj bardzo wcześnie rano, kiedy jadę autobusem do szkoły, a także gdy wracam do domu - bardzo lubię wypełniać sobie czas spędzony w środkach transportu  publicznego obcowaniem z lekturą. :) Poza tym, w 90 % przypadków czytam przed snem. 

2. Gdzie czytasz?
Tak jak wspomniałam w poprzedniej odpowiedzi - głównie w autobusach. Poza tym - wszędzie tam, gdzie muszę na coś czekać: na szkolnym korytarzu, w poczekalni do dentysty, na przystanku... U znajomych, u rodziny, we własnym pokoju. Everywhere. :)

3. W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Zdecydowanie siedząc w wygodnym fotelu, ewentualnie na półleżąco.

4. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Bardzo lubię ciekawie skonstruowane kryminały, poza tym wszelkie powieści z tajemnicą w tle. Cenię sobie także niektóre książki obyczajowe, takie, które skłaniają do refleksji, a czasem nawet wzruszają.

5. Jaką książkę ostatnio kupiłaś lub dostałaś?
Kupiłam "Nieautoryzowaną biografię Sherlocka Holmesa" autorstwa Nicka Rennisona, a dostałam "Norwegian Wood" Harukiego Murakamiego w angielskim przekładzie. 

6. Co czytałaś ostatnio?
Genialną powieść Darien Gee, "Herbaciarnia Madeline", której recenzję możecie przeczytać w poprzednim poście.

7. Co czytasz obecnie?
Kilka godzin temu, relaksując się na ogrodowej huśtawce, przeczytałam kilka stron "W cieniu świętej księgi", politycznie zaangażowanego wynurzenia na temat dyktatury w krajach autorytarnych. Upalna pogoda nie sprzyjała jednak tej lekturze. ;)

8. Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?
Kiedy widzę książkę z zagiętym rogiem, serce zaczyna mi bić szybciej i wściekam się niemiłosiernie. Nie znoszę niszczenia papieru, dlatego używam jedynie zakładek, a konkretniej - jednej, ulubionej. Jest to cieniutka, ręcznie robiona zakładka, którą kupiłam kilka lat temu w Sierpcu. Można ją swobodnie prać, więc właściwie jest niezniszczalna.

9. Ebook czy audiobook?
Do niedawna sądziłam, że ani jedno, ani drugie. Ebooków nie lubię, gdyż czytając na komputerze, strasznie szybko męczą mi się oczy, a co więcej - takiej formie brakuje po prostu uroku, jaki ma papierowa książka. Jeśli chodzi o audiobooki, ostatnio przekonałam się, że są całkiem w porządku. Dlatego zdecydowanie audiobook.

10. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Dzieckiem będąc, bardzo lubiłam "Karolcię" oraz "Plastusiowy pamiętnik". Do każdej z nich mam sentyment.

11. Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Choć jest mnóstwo postaci literackich, które chciałabym wyróżnić, tym razem postawię na Sherlocka Holmesa. Ten legendarny detektyw stał się wielką inspiracją dla pisarzy czy filmowców na całym świecie, a liczne wariacje na temat jego przygód nadal powstają. To znak, że bohater żyje - z kart pierwszych opowiadań sir Arthura Conana Doyle'a wyłoniła się postać, której popularność nie słabnie. Fajka, peleryna, charakterystyczna czapka. Cały Holmes!

Jeszcze raz - dziękuję Juliette za wytypowanie :) Do zabawy chciałabym zaprosić Jędrzeja44, Gabrielle oraz Magdę. Życzę Wam dobrej zabawy zarówno w trakcie czytania moich odpowiedzi, jak i układaniu własnych. ;*

czwartek, 26 kwietnia 2012

Herbaciarnia Madeline (Darien Gee)

Autor: Darien Gee
Tytuł: Herbaciarnia Madeline
Tytuł oryginału: Friendship Bread
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, Warszawa 2011
Przekład: Ewa Sikorska
Liczba rozdziałów: 29 + prolog i epilog
Liczba stron: 502
Cena: 38 PLN
Dedykacja: "Dedykuję wszystkim matkom"
Pierwsze zdanie: "Leon wyregulował dwudziestopięciomilimetrowy okular Plossa i zwrócił teleskop na niebo."

Opis wydawnictwa:
"Julia Evarts i jej córka Gracie znajdują na ganku zaskakujący prezent: kawałki chleba przyjaźni amiszów i liścik: "Mam nadzieję, że będzie smakowało." Do prezentu dołączona jest torebka zakwasu, przepis na chleb i zachęta, by podzielić się nim z przyjaciółmi. Julia najchętniej wyrzuciłaby ten nieproszony prezent, ale by uszczęśliwić Gracie, zgadza się upiec chleb. Torebkami chlebowego zakwasu dzieli się z wdową, Madeline Davis, która niedawno otworzyła w Avalon salon herbaciany, i z Hannah de Brisay, wiolonczelistką, której kariera muzyczna i małżeństwo gwałtownie się skończyły. Właśnie w salonie herbacianym Madeline między tymi trzema kobietami rodzi się przyjaźń, która na zawsze zmieni ich życie."

Moja recenzja:
   Pierwszym aspektem "Herbaciarni Madeline", który zdobył moje serce, była okładka. Nastrojowa, delikatna, trochę sentymentalna, ale z pewnością bardzo miła dla oka. A co więcej, w tym przypadku okazało się, że nie tylko pierwsze wrażenie było pozytywne - im dalej brnęłam w las, tym... bardziej podobała mi się historia wykreowana przez Darien Gee.
   Właściwie taki scenariusz mógłby przytrafić się każdemu z nas - małe miasteczko, w którym wszyscy się znają, mniejsze i większe problemy na polu zawodowym, uczuciowym, czy rodzinnym, rozczarowanie obecnym życiem - tak różnym od wcześniejszych wyobrażeń na temat przyszłości - ale i potrzeba posiadania kogoś bliskiego. Bohaterki "Herbaciarni Madeline" to kobiety, które muszą przełamać się i spróbować zmienić swoje życie. Julia zmaga się z depresją po śmierci dziesięcioletniego syna, Hannah zostaje porzucona przez męża, Livvy próbuje przezwyciężyć wyrzuty sumienia i uwierzyć, że mogłaby być dobrą matką, a Edie musi stawić czoła rzeczywistości - pogodzić się z tym, że nie naprawi całego świata jednym artykułem prasowym, a z drugiej strony - nauczyć się pokory i uprzejmości wobec innych. 
   Zaskakująco wszystkich mieszkańców małego miasteczka o nazwie Avalon połączy chleb przyjaźni amiszów - rodzaj łańcuszka przekazywanego przyjaciołom i znajomym. Pomimo wcześniejszych uprzedzeń i niesnasek pomiędzy bohaterami powieści, z czasem pojawia się cień nadziei, że wszystkie błędy da się naprawić i zacząć budować wzajemne relacje od nowa. To niezwykle optymistyczna wizja, choć muszę przyznać, że przy tym także idealistyczna i trochę naiwna, a mimo to napawająca otuchą, że czasem przy odrobinie wysiłku i zaangażowania można zmienić naprawdę wiele.
   Opowieść, jaką snuje Darien Gee na kartach swojej powieści, właściwie nie szokuje oryginalnością, na próżno też szukać w niej nagłych zwrotów akcji, czy zaskakujących intryg. Jest w niej jednak coś na tyle ujmującego, że kolejne strony zdają się same przewracać. Wydarzenia są ukazywane z punktów widzenia rozmaitych bohaterów, którzy w jakiś sposób stykają się z chlebem przyjaźni. Wśród wszystkich epizodów nie było nawet jednej historii, która zupełnie by mnie nie zainteresowała - każda mówi o czymś ciekawym, ważnym, czasem nawet wzruszającym.
   Na uwagę zasługuje także sam salon herbaciany - miejsce rodzinne, przytulne, gdzie każdy czuje się jak w domu: wypełnione smakołykami i pięknym zapachem świeżego pieczywa. Chciałabym kiedyś odwiedzić fikcyjną Herbaciarnię Madeline, usiąść przy okrągłym stoliczku, zamówić gruby kawałek ciasta bananowego oraz imbryczek z gorącą herbatą, a potem spędzić długie godziny, ciesząc się towarzystwem osób, które pod każdym względem są warte mojego czasu.
   Dajcie się zaprosić do tej niezwykłej herbaciarni - jestem pewna, że nie pożałujecie.

Ocena: 5+

piątek, 20 kwietnia 2012

Ja, anielica (K. B. Miszczuk)

Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Ja, anielica
Wydawnictwo: Biblioteka Akustyczna
Typ: audiobook
Lektor: Anna Szawiel
Czas trwania: 12 godzin 40 minut
Data wydania: 2012
Cena: 34,90 PLN

Opis wydawnictwa:
"Ja, Wiktoria Biankowska, obiecuję wieść przykładne życie na Ziemi i już nigdy więcej nie pomagać diabłom w ich niecnych sprawkach.

Beleth, Azazel, Kleopatra i Śmierć znani z powieści Ja, diablica powracają! A to oznacza, że już nikt nie będzie się nudził. W życiu Wiktorii ponownie zjawia się przystojny diabeł. Rozbija jej związek z Piotrem i ma nietypową prośbę - chce odzyskać swoje anielskie skrzydła. Czy dziewczynie uda się zwrócić złotookiemu Belethowi marzenia? Przed Wiktorią stają naprawdę trudne wybory - bo z jednej strony zabiegający o jej miłość śmiertelnik, a z drugiej... no właśnie, diabelnie przystojny upadły anioł. W dodatku akcja przeniesie się do nieba. A tam pojawią się kolejni bohaterowie - zabawne putta, podstępny Moroni, rodzice Wiktorii i oczywiście syn szefa, jeżdżący najnowszym maserati... Nieprzyzwoicie zabawna książka o niebiańsko-piekielnej rzeczywistości."

Moja recenzja:
   Jak dotąd nie miałam jeszcze do czynienia z audiobookami. Nie pociągała mnie idea powieści na płycie CD, tak jak nie spostrzegałam e-booków jako prawdziwych książek. Nadszedł jednak ten dzień, kiedy stwierdziłam, że czas najwyższy wyzbyć się uprzedzeń i spróbować czegoś nowego. Padło na "Ja, anielica" - drugą część cyklu fantastycznego autorstwa Katarzyny Miszczuk. I co się okazało? Poczułam się, jakbym znów miała kilka lat, a mama czytała mi książkę przed snem. Morał z tego jeden - nie warto być zbyt konserwatywnym w swoich niejednokrotnie słabo umotywowanych poglądach. :)
   Historia przedstawiona przez młodą pisarkę w powieści "Ja, anielica" to przygoda z piekła rodem. Wiktoria, główna bohaterka, tylko na pierwszy rzut oka jest zwyczajną dziewczyną. Sama nie ma pojęcia o swoich zdolnościach z prostego powodu - wspomnienia z wcześniejszych poczynań w piekle zostały wymazane z jej pamięci. Wobec tego Wiki żyje zupełnie normalnie: studiuje, spotyka się ze swoim chłopakiem i wybiera się z przyjaciółmi na imprezy. Wszystko jednak zmienia się, kiedy pewnego dnia wpada na przystojnego nieznajomego, który oferuje dziewczynie jabłko. I za sprawą tego symbolicznego owocu Wiktoria ponownie wkroczy do zaświatów, gdzie szykuje się prawdziwa rewolucja.
   "Ja, anielica" to kontynuacja powieści "Ja, diablica", jednak spokojnie - nawet jeśli nie czytaliście pierwszej części, bez trudu odnajdziecie się w fabule drugiego tomu. Cała akcja jest dość dynamiczna, a bardziej istotne wydarzenia przeplatają się z tymi lekkimi i dowcipnymi. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, z punktu widzenia Wiktorii. Sama bohaterka wydaje się lubić swoje niebiańsko-piekielne życie: w zaświatach dzieją się najciekawsze rzeczy! To właśnie tam, w niższej Arkadii, mieszkają zmanierowana Kleopatra, przystojny diabeł Beleth, który nieustannie i raczej nieudolnie próbuje uwieść główną bohaterkę, rozkoszny kot Behemot, czy dwulicowy, podstępny Azazel. 
   "Ja, anielica" zabiera nas także w podróż do nieba. Tu z kolei możemy poznać od innej strony świętego Piotra, który uwielbia grać w golfa, czy też archanioła Gabriela. Osoby te ukazane są jakby w krzywym zwierciadle - z dystansem i przymrużeniem oka, przez co chwilami mogą wydawać się infantylne, naiwne. Niemniej, czytanie o tak ludzkiej odsłonie tych niebiańskich postaci może okazać się naprawdę interesujące.
  Jeśli chodzi o stronę techniczną powieści, mogę powiedzieć, że język jest lekki i przystępny. Bohaterowie nie szczędzą kolokwializmów i czasem nawet wulgaryzmów, a przemyślenia samej Wiktorii często są dość dowcipne. Zresztą, komizm przewija się przez większość książki. Nie nazwę tego jednak wyrafinowanym poczuciem humoru - ot, kilka zabawnych ripost czy karykaturalnych postaci (jak na przykład putta - groteskowe "amorki", niebiańscy przewodnicy). 
   Przyznam, że słuchanie tego audiobooka było ciekawym i przyjemnym doświadczeniem, a zarazem miłą odskocznią od nadwyrężania narządu wzroku. ;) Sympatyczny głos lektorki, lekka fabuła i doza humoru sprawiły, że tych dwanaście godzin upłynęło mi całkiem szybko. "Ja, anielica" to powieść dobra dla tych, którzy mają ochotę na przerwę od hiper-ambitnych tytułów i cenią sobie zabawne i wciągające historie. No i oczywiście - dla zwolenniczek przystojnych czarnych charakterów!

Ocena: 4

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa:


wtorek, 17 kwietnia 2012

Fotografia (Penelope Lively)

Autor: Penelope Lively
Tytuł: Fotografia
Tytuł oryginału: The Photograph
Wydawnictwo: Rebis, Poznań 2005
Przekład: Paweł Laskowicz
Liczba stron: 300
Cena: 24 PLN
Pierwsze zdanie: "Kath."*

Opis wydawnictwa:
"Glyn Peters, wykładowca historii pejzażu, szukając w starej szafie potrzebnego mu do pracy artykułu, natyka się na zdjęcie, które widzi pierwszy raz w życiu. W grupie sfotografowanych osób zauważa swą młodą, nieżyjącą już żonę, trzymającą za rękę jakiegoś mężczyznę. Kierując się zawodowym nawykiem, Glyn zaczyna szukać odpowiedzi na dręczące go pytanie. I oto obraz pięknej, żywiołowej kobiety, którą - był pewien - doskonale znał, zaczyna się nagle rozpływać jak we mgle i odsłaniać coraz bardziej niezwykłą tajemnicę. Z kart powieści wyłania się inna "fotografia", rysowana delikatnymi pociągnięciami pióra Lively, obraz kobiety znającej smak prawdziwego życia - kochającej i cierpiącej, przeżywającej chwile szczęścia i głębokiej tragedii - zupełnie nie znany jej najbliższej osobie, kochającemu ją, jak mu się wydawało, mężowi."

Moja recenzja:
   Raz na jakiś czas lubię dla odmiany sięgnąć po książkę "leniwą". Tak właśnie nazwałabym "Fotografię" autorstwa Penelope Lively. Nie jest to bowiem powieść, po której można spodziewać się wartkiej akcji, zaskakującej intrygi czy natłoku bohaterów. Wręcz przeciwnie - "Fotografia" jest typowo angielska, nie tylko ze względu na narodowość autorki, lecz także z powodu nieśpiesznego biegu wydarzeń oraz refleksyjnego charakteru. Niektórzy lubią opisowe książki, zawierające całą masę przemyśleń bohaterów, jak i samego narratora, nakreślające nic nieznaczące na pierwszy rzut oka szczegóły, a inni przeciwnie - tak jak moja mama - odkładają takie powieści już po kilku niezachęcających rzekomo stronach. Jak to jest ze mną?
   Właściwie początek "Fotografii" nie przypadł mi szczególnie do gustu. Glyn Peters, starszy już mężczyzna, przegląda stosy starych papierów w rzadko otwieranej szafie. Z tej okazji wspomina najrozmaitsze wydarzenia i drobiazgi ze swojego życia, nawiązując niejednokrotnie do zawodu, jakim się para - badania historii pejzażu. Ta dziedzina nie jest jakoś wyjątkowo porywająca dla zwykłego zjadacza chleba (czyli także mnie), co z początku może trochę zrażać czytelnika. Jednak muszę przyznać, że po raz kolejny doświadczyłam trafności powiedzenia, że pochopne oceny zazwyczaj bywają krzywdzące i zupełnie niesłuszne, bo już kilka stron dalej było o wiele lepiej.
   Kiedy Glyn znalazł fotografię Kath, swojej zmarłej żony, trzymającej czule rękę jakiegoś mężczyzny, życie nie tylko tego bohatera wywróciło się do góry nogami. Podobno nie mówi się źle o tych, którzy już odeszli, ale jeśli chodzi o zdradę, cały światopogląd człowieka może ulec zmianie. Glyn czuje się całkowicie zbity z tropu. Choć jego kontakty z żoną nie były idealne, nigdy nie posądziłby Kath o niewierność... A jednak. Cała ta sytuacja jest problematyczna o tyle, że okazuje się, iż Kath miała romans z własnym szwagrem. W takiej sytuacji "przedawnienie zbrodni" nie wchodzi w grę.
   W swojej powieści Penelope Lively dość interesująco ujęła oklepany już temat zdrady małżeńskiej, tym bardziej, że w tym przypadku problematyka rozszerza się na analizę więzi rodzinnych i kontaktów między ludźmi, którym zdaje się, że łączy ich miłość. To tak naprawdę historia dotycząca nie niewierności, a braku odpowiedniego porozumienia, mówiąca o przegapianiu kluczowych momentów w życiu bliskich nam osób, a także o niesprawiedliwej niechęci do drugiego człowieka. Choć faktycznie akcji tej powieści nie można nazwać "wciągającą", czasem warto zrobić sobie chwilę na oddech i poczytać o takich drobiazgach, jakimi nie przejmujemy się na co dzień.
   Mimo wszystkich plusów, które wymieniłam, nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że polecam Wam tę książkę. Nie, ponieważ zdaję sobie sprawę, że pewnie niewielu by zainteresowała, ale... nie znaczy to, że nie można spróbować. Kto wie, może ktoś z Was też znajdzie w "Fotografii" coś ujmującego?

Ocena: 4

* Dla trouble finderów: wiem, że aby mówić o "zdaniu" potrzebujemy orzeczenia, ale jak inaczej zgrabnie określić słowa przed pierwszą kropką? ;)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Dzień dobry, blogosfero!

   Szafki poustawiane, nowa sofa już pod ścianą, książki zaczynają zajmować swoje miejsca na półkach... Tak, tak, przeprowadziłam się! Dziś onet oficjalnie przestał być moim blogowym domem. ;) Poza tym jednak  nic się nie zmieniło. Nadal zamierzam publikować recenzje książek, które czytam. Pewnie nadal moja systematyczność pozostanie zachwiana, ale co tam. Zostawię coś dla potomności. A przy okazji mam nadzieję, że littleveronica's review będzie miejscem nie tylko recenzji, ale i rozmów o książkach między wszystkimi, którzy kochają naszych papierowych przyjaciół. 
   Pierwszej recenzji możecie spodziewać się opcjonalnie albo tego wieczora albo jutro. Enjoy!

PS. Wcześniejsze recenzje przy odrobinie szczęścia przeczytacie na littleveronicas-review.blog.onet.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...