środa, 3 września 2014

Troje (Sarah Lotz)






"Jeden dzień. Cztery katastrofy. Troje ocalonych. Przesłanie, które zmieni losy świata."











Choć od premiery minęło już sporo czasu, mam wrażenie, że o powieści "Troje" nadal wszędzie jest głośno. Z całą pewnością wiele wspólnego ma z tym świetna akcja promocyjna, która spowiła powieść mgiełką tajemnicy i odrobiną nerwowego podekscytowania - wszędobylska czerń (egzemplarze recenzenckie dotarły do bloggerów właśnie w czarnych, nieco groźnie wyglądających kopertach), atmosfera trzymająca w napięciu przez niedopowiedzenia i zapewnienie, że oto przed nami książka, która pozwoli nam ujrzeć kulisy jednej z największych zagadek ostatnich lat. Nie oceniaj książki po okładce? Jak dla mnie, okładka jest świetna. Na szczęście, kolejne strony również trzymają poziom.

Jak dużego zbiegu okoliczności potrzeba, by jednego dnia rozbiły się cztery samoloty? Jak wielkim cudem w zaistniałych okolicznościach jest fakt, że z tych czterech katastrof ocalała jedynie trójka dzieci, i to praktycznie bez draśnięcia? Kto albo co za tym stoi? Jak to możliwe, że ktokolwiek ocalał? Czyżby maczały w tym palce siły nieczyste? Teorie spiskowe pojawiają się jedna za drugą, jak grzyby po deszczu. Ingerencja obcych? Zapowiedź Apokalipsy? Spisek rządowy? Nikt nie jest w stanie uwierzyć, że trójka ocalałych to zwyczajne dzieci, które wyszły z katastrof cało przez zupełny przypadek. 

Sarah Lotz w swojej książce zastosowała technikę powieści pudełkowej - poza prologiem i epilogiem mamy do czynienia z opisem wydarzeń i relacjami zebranymi w formę fikcyjnej książki wydanej przez Elsbeth Martins. Przyznam, że ten zabieg przypadł mi do gustu, chociaż spotkałam się z wieloma negatywnymi opiniami na ten temat. Dla mnie bingo. Podobnie język, jakim powieść została napisana - lekki, naturalny. Wreszcie dobre i niewymuszone tłumaczenie, choć wiadomo, że kilka wpadek redaktorskich się zdarzyło. Nie było ich jednak na tyle dużo, by wpłynąć na ogólny odbiór "Trojga". 

Myślę, że niejeden zapalony czytelnik przyzna mi rację, że przychodzi taki moment w "karierze mola książkowego", kiedy zaczyna się przeklinać liczbę książek, które się już przeczytało. Dlaczego? Ponieważ mając za sobą wiele wartościowych publikacji, trudno jest później trafić na książkę, która jest w stanie jeszcze czymś zaskoczyć. Mnie prawie już się nie zdarza, żeby książka mnie oczarowała (chociaż nie twierdzę, jakobym była czytelniczym guru, Boże broń!), i przyznaję, że bardzo mnie to zasmuca. Miodem na moje serce była więc ta książka, która a) wciąga b) jest na swój sposób nowatorska c) trzyma poziom aż do końca d) a propos końca... ma genialne zakończenie. Uwielbiam ten moment, gdy trafiam na powieść, której ostatnie zdanie wbija mnie w fotel i pozostawia w tym stanie odrętwienia i niedowierzania na dłuższą chwilę. 

"Troje" to taka książka, w której pojawia się wiele pytań. Poszlaki, sugestie, mnogość możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy, relacje różnych osób - świadków, przyjaciół i rodziny osób bezpośrednio związanych z wypadkami. Na niewiele z tych pytań znajdziemy odpowiedź, nie jest to jednak dla mnie w żadnym wypadku minus tej powieści. Nigdy nie sądziłam, że lekka i tak promowana książka aż kipiąca od - można by powiedzieć - tanich teorii spiskowych będzie w stanie pochłonąć mnie na dobre. A jednak. Udało się.

Ocena: 5

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture:


5 komentarzy:

  1. Świetna recenzja, a książka w sam raz dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W 100% zgadzam się z Twoją opinią :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi intrygująco i jeśli kiedyś wpadnie w moje ręce, na pewno dam tej książce szansę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od dnia premiery interesuję się tą pozycją :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem niesamowicie ciekawa tej książki i choć dość długo po premierze, to wciąż leży u mnie nietknięta. Mam nadzieję, że odbiorę ją podobnie jak Ty. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...