czwartek, 21 września 2017

Lokatorka


Cokolwiek by o "Lokatorce" nie powiedzieć - że jest odtwórcza, przewidywalna, niskich lotów, nudna (sic!) - dla mnie okazała się czytadłem, które pochłonęłam tak, jak śniadanie, jeśli poprzedniej nocy położę się głodna. Tu i teraz, w dosłownie chwilę.

JP Delaney to pseudonim, pod krórym ukrywa się pisarz mający na swoim koncie rzekomo już kilka innych bardzo dobrze przyjętych tytułów. Niezdradzające płci "JP" okazało się dla mnie i wielu innych czytelników dość mylące, ponieważ czytając "Lokatorkę", byłam przekonana, że jej autorką jest kobieta. Do obrazu autora-kobiety pasowało mi obranie narracji pierwszoosobowej z damskiego punktu widzenia (a właściwie podwójnie damskiego, bo bohterki mamy dwie), jak i akcja obfitująca w tematy kobietom bardzo bliskie - ciąża, macierzyństwo, molestowanie seksualne, niska samoocena... A jednak, chyba uległam stereotypowemu myśleniu. "Lokatorkę" napisał mężczyzna, który dość nieźle odmalował kobiece spojrzenie.

Fabuła "Lokatorki" skupia się na dwóch kobietach i dwóch przestrzeniach czasowych. Kiedyś, o którym opowiada Emma i teraz, którego narratorką jest Jane. Obie kobiety połączyło to, że powodowane trudną życiową sytuacją zgodziły się wziąć udział w pewnym eksperymencie i po niskich kosztach zamieszkać w wyjątkowym domu: zaprojektowanym z najwyższą dbałością o szczegół, białym, przestronnym, skrajnie minimalistycznym, ale wyposażonym w najbardziej zaawansowane funkcje technologiczne. Na próżno szukać tu włączników świateł, kuchenki elektrycznej. Wszystko jest inteligentnie ukryte, podobnie również na widoku nie powinno być nic, co zbędne. Dlatego też właściciel mieszkania oferuje możliwość najmu po kosztach - przygotował bowiem niezwykle wymagającą umowę, wymagającą od lokatora dużego poświęcenia. Emma i Jane stwierdziły, że gra jest warta świeczki. I w tym momencie na czytelnika spada bomba: Emma zginęła w murach tego domu, a okoliczności jej śmierci pozostają nieznane. Kto za tym stoi i czy to samo czeka Jane?

Dom jest tutaj właściwie trzecim głównym bohaterem, co moim zdaniem było strzałem w dziesiątkę i sprawiło, że książka mnie kupiła. Piękny i majestatyczny, mający dawać poczucie bezpieczeńśtwa i będący wyzwaniem do pokonywania swoich ludzkich słabości okazuje się nie raz niebezpieczny i przytłaczający. Atmosfera, którą wytwarza, wzbudza w człowieku podziw i respekt, ale taki, który czuje się do dyktatora. Jeden fałszywy ruch i szybko pożałujesz swojego braku podporządkowania. Wyjątkowy klimat białej bryły przy Folgate Street 1 działa na duży plus pierwszej połowy książki. Strona po stronie wypatrywałam tylko kolejnych opisów życia w tym specyficznym budynku i pewnie gdybym czytała tę powieść w nocy, bałabym się pójść spać. Szkoda mi było, kiedy w drugiej połowie klimat podupadł, a wydarzenia i opisy zamiast wywoływać lekki niepokój, zaczęły brnąć na łeb, na szyję, nadając książce charakteru sensacyjnego czytadła.

Z przykrością stwierdzam też, że bohaterowie wykreowani zostali dość płytko. Niby mają za sobą jakieś przeżycia, traumy, ale tak naprawdę nic szczególnego ich nie wyróżnia, w związku z czym moją ulubioną postacią pozostaje Dom. Najmniej chyba lubianym, zaraz za irytującą swoją głupotą Emmą, jest Edward, czyli naczelny "Grey" tej powieści. Edward to architekt, który zaprojektował dom przy Folgate Street, jak i kilka innych nowatorskich budynków na całym świecie. Jest taki sam, jak jego wytwory - zimny, bezwględny minimalista. Jego chłód odpuszcza jednak, kiedy na polu widzenia pojawia się interesująca go wizualnie kobieta. Typ ma określony - potencjalna kochanka ma wyglądać jak najbardziej podobnie do jego zmarłej tragicznie żony. Zarówno Emma, jak i Jane, wpisują się w schemat. I tutaj też widać największy chyba problem z tą postacią - Edward wypada papierowo, a jednak kobiety rzucają się na niego jak piranie. Kiedy po pierwszym uścisku dłoni informuje je, że chciałby iść z nimi do łóżka, te już zrzucają z siebie ubranie. Nie wiem, co tak nęcącego jest w facecie, który każe ci wycierać kabinę prysznicową po każdym myciu, żeby kamień nie odkładał się na ścianach. Cóż, chyba mamy kandydata na męską edycję Perfekcyjnej Pani Domu.

Wszystkie niedociągnięcia są jednak, moim zdaniem, do wybaczenia. "Lokatorka" to już na pierwszy rzut oka raczej lekka lektura, a od takich nie powinniśmy wymagać rzeczy niemożliwych. Swoje zadanie spełniła idealnie - wciągnęła mnie na dwa czy trzy wieczory, pochłonęła mnie totalnie. Chciałam rozrywki? Dostałam rozrywkę. Czasem takich książek potrzeba. :)

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...