"Jedz, módl się, kochaj" ("Eat, pray, love") autorstwa Elizabeth Gilbert
Wydawnictwo Rebis, Poznań 2010
488 stron
"Jedz, módl się, kochaj" mówi o tym, co może się zdarzyć, kiedy bierzemy odpowiedzialność za zadowolenie z własnego życia. To książka dla każdego, kto kiedykolwiek obudził się rano z nieodpartym pragnieniem zmian."
Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś obejrzałam głośny film z Julią Roberts pod tytułem "Jedz, módl się, kochaj". Nie miałam bladego pojęcia, że powstał on na podstawie książki, dopóki jakiś czas później nie zobaczyłam mnóstwa egzemplarzy z przyciągającą wzrok okładką w toruńskim salonie Empiku. "Ooo, to może być ciekawa książka", pomyślałam sobie i poszłam dalej. I tak się złożyło, że na długo zapomniałam o tym tytule, do czasu, gdy natknęłam się na niego w bibliotece.
Nie miałam też najmniejszego pojęcia, że historia opisana w "Jedz, módl się, kochaj" jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, a narratorką powieści jest sama autorka. Dlatego też zamiast konkretnej, wciągającej fabuły otrzymałam coś w rodzaju osobistych przemyśleń i dziennika z podróży Elizabeth Gilbert.
Na samym początku trzeba uzbroić się w cierpliwość, by przebrnąć przez kilkadziesiąt stron rozprawiania się z własną przeszłością, nieudanym małżeństwem, poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi i tak dalej. Po zakończonym rozwodzie i kolejnym problematycznym związku Elizabeth, zwana zwykle Liz, postanawia wyruszyć w podróż swojego życia w poszukiwaniu przyjemności, pobożności i równowagi.
Na pierwszy rzut idą Włochy. Liz zgłębia tajniki dolce vita i objada się miejscowymi przysmakami. Tyje, i to całkiem sporo. Uczy się ukochanego włoskiego od native speakerów, jednym słowem - przeżywa the time of her life. Kiedy stwierdza, że wystarczy już tych przyjemności, wybiera się do Indii, gdzie w lokalnej aśramie poszukuje jedności z bogiem i sposobu na poukładanie własnej osobowości. Kiedy to już osiągnie, chce pojechać na Bali, by u boku tamtejszego szamana spróbować połączyć przyjemność ciała z przyjemnością ducha.
Zaskakująco bardziej niż epizod opisujący Italię, do gustu przypadła mi część o pobycie Elizabeth w Indiach. Pewnie to za sprawą tego, że klimaty jogi nie są mi obce. Z jednej strony czytałam to z zaciekawieniem, z drugiej jednak w którymś momencie zderzyłam się z własnymi ograniczeniami. Choć uważałam się dotąd za osobę o otwartym umyśle, to niektóre fragmenty traktujące o wyższych stanach medytacji i jedności z bogiem trochę mnie przerosły. Moje sceptyczne nastawienie po raz kolejny ze mną wygrało. Takiego naładowania mistycyzmu nigdy nie doświadczyłam i nie potrafię pojąć.
Bali? Świetna część. Wcześniej tak naprawdę, poza znajomą nazwą, nie miałam bladego pojęcia o tym miejscu. Elizabeth Gilbert jednak ciekawie przedstawiła kulturę, społeczeństwo, religię, obrzędy i ceremonie. Wreszcie też pojawiła się jakaś przyzwoita akcja. Sama autorka nie bała się też poruszyć trudniejszych tematów, jak na przykład sposób traktowania imigrantów przez rząd amerykański i dorzuciła nawet kilka słów o... masturbacji.
Pomimo tych wszystkich pozytywów, bywały momenty, kiedy miałam ochotę cisnąć tą książką z całej siły. 500 stron filozoficznych chwilami wynurzeń może okazać się męczące. Zero ciągłej akcji, depresyjna gadka, wybujały egocentryzm. Przyznaję, nie było łatwo. Ale dobrnęłam do końca i nie żałuję.
Ocena: 4-
Jeszcze nie czytałam , ale mam zamiar.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, taka książka może się okazać nużąca. Filmu jeszcze nie oglądałam, bo czekam na książkę.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam chwili, w której pomyślałabym ,,chcę przeczytać tę książkę". Bardziej byłam skłonna obejrzeć film, bo gra tam James Franco i właściwie tylko dlatego. ;)
OdpowiedzUsuńAkurat joga to nie moje klimaty, a już zwłaszcza refleksje filozoficzne autorek. Czytałam już jedną taką książkę i wkurzyłam się, bo oczekiwałam opowieści o świecie, a nie jakichś własnych, ,,głębokich" przemyśleń, więc mimo 4- książce mówię: NIE. Nie chcę powtórki z rozrywki.
A co do tego filmu: nadaje się na weekendowy wieczór?
Na BABSKI weekendowy wieczór się nadaje. ;)
Usuń