niedziela, 11 maja 2014

Grace. Księżna Monako (Joanna Spencer)




"Grace Kelly, o twarzy grzecznej dziewczynki i namiętnej duszy, fascynuje Amerykę lat pięćdziesiątych XX wieku, by wkrótce podbić serce Rainiera III, księcia Monako. Sztuka stwarzania pozorów i prawdziwie silny charakter pomagają jej udźwignąć diadem Grimaldich, gdyż nie wszystko okaże się bajką w tej najpiękniejszej roli jej życia - roli księżnej."




   Wiele razy słyszałam to nazwisko. Niejednokrotnie miałam okazję oglądać zdjęcia kobiety o lekko kwadratowej twarzy, z blond włosami, ubranej zawsze elegancko i z klasą. Grace Kelly, księżna Monako. Każdy z pewnością choć w pewnym stopniu kojarzy tę postać. Tak też było ze mną - potrafiłam powiązać nazwisko z twarzą, ale właściwie niewiele więcej. Idealnym sposobem na poszerzenie mojej wiedzy na temat Grace Kelly okazała się jej biografia, napisana przez Joannę Spencer.

   Grace pochodzi z amerykańskiej rodziny, w jej żyłach nigdy nie płynęła błękitna krew. Jako młoda dziewczyna zaczęła spełniać swoje marzenie o karierze aktorskiej, zapisała się w historii Hollywood, zdobyła Oscara, a w końcu... została żoną księcia Monako i, porzuciwszy aktorstwo, zamieszkała w maleńkim państewku i oddała się byciu księżną. Ta historia brzmi trochę bajkowo. I rzeczywiście, do pewnego stopnia życie Grace takie było. Koniec końców jednak okazuje się, że Grace Kelly nie była zupełnie szczęśliwa, a jej los pod wieloma względami dotkliwie ją rozczarował.

   Oprócz historii samej Grace, z książki dowiemy się całkiem sporo na temat dzieci księżnej Monako - Karoliny, Alberta i Stefanii. Każde z nich jest zupełnie inne, dlatego ich opisy stanowią ciekawe urozmaicenie historii. Z drugiej jednak strony, miałam czasem wrażenie, że po przeczytaniu tej biografii więcej wiem na temat Karoliny Grimaldi, niż o samej Grace.

   Książka została bardzo ładnie wydana. Twarda oprawa, duża czcionka, ładne nagłówki, w środku wkładka z fotografiami. Wizualnie - bez zarzutu. Jeśli chodzi o styl, przyznam, że spodziewałam się czegoś innego. Joanna Spencer pisze bardzo ostrożnie, językiem jakby ugrzecznionym, momentami trochę szkolnym. Czyta się to jednak bardzo szybko - mnie właściwie na lekturze tej biografii minął jeden dzień spędzony w pociągu i drugi w autobusie. Podróż minęła mi bardzo przyjemnie.

   Dla miłośników biografii "Grace, Księżna Monako" będzie miłą propozycją na dłuższy wieczór, a dla tych, którzy z biografiami są raczej na bakier, publikacja Joanny Spencer może udowodnić, że czytanie czyjegoś życiorysu wcale nie musi być nudne. Polecam.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza oraz Agencji Business & Culture.


środa, 7 maja 2014

Zabójczy księżyc (N.K. Jemisin)


"W pustynnym mieście-państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują kapłani bogini snu, zwani zbieraczami - gromadzą sny obywateli, leczą chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne... nie zważając na to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru (...) otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do wybuchu nieszczącej wojny."


   Bez bicia przyznam, że z fantastyką jestem na bakier. Choć lubię różne gatunki literatury i nie zamykam się w jednej szufladce czytelniczych upodobań, fantastyka jak dotąd chyba przemawia do mnie najmniej. Zrobiłam oczywiście wyjątek dla serii typu "Harry Potter" czy "Wiedźmin", które stanowią piękne wyjątki od reguły i na zawsze zostaną na mojej półce z tabliczką "Ulubione", jednak niewiele więcej w dziedzinie fantasy (o SF już nie wspominając) mam do powiedzenia.

   "Zabójczy księżyc" potraktowałam jako odświeżające odstępstwo od normy. Moja czytelnicza rutyna ostatnimi czasy ograniczała się do lektur z kanonu literatury brytyjskiej i amerykańskiej, z małymi przerwami na coś ogłupiającego w stylu "Inferno" Dana Browna. Powzięłam sobie zatem małe wyzwanie - podejście do fantastyki, kolejna runda. Kto wie, może akurat przypadnie mi do gustu.

   Jakkolwiek dobre miałam chęci, moja przygoda z "Zabójczym księżycem" trwała trochę długo. Znacie to uczucie, kiedy książkę się po prostu połyka? Z pewnością nie było tak w tym przypadku. Nie znaczy to jednak, że spotkanie z powieścią Nory Jemisin w żadnym stopniu nie wywarło na mnie pozytywnego wrażenia. Co było zatem nie tak? Po pierwsze - przyciężkawy styl. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że to wina tłumaczenia. Bez względu na to, "Zabójczy księżyc" nie jest powieścią, o której można powiedzieć, ze została napisania sprawnie i lekkim piórem. Ten problem stracił trochę na sile pod koniec książki, kiedy tak naprawdę dopiero rozwinęła się akcja, a ja sama zaczęłam przewracać strony z zauważalnie większym zainteresowaniem. I tutaj właśnie docieramy do miejsca, w którym widzimy drugi problem. Akcja "Zabójczego księżyca" jest... cóż, bardzo przeciętna. Na dobrą sprawę trudno jest się zaangażować w rozwój wydarzeń, po części może dlatego, że sami bohaterowie są tak kiepsko zarysowani, że aż obojętni. A ciężki styl, średnio wciągająca akcja i mało ciekawi bohaterowie - no cóż, jakkolwiek nie spojrzeć, nie świadczy to o książce najlepiej.

   Jakie są plusy? Końcówka dość nieoczywiście poprowadzona, zostawia czytelnika z chęcią dowiedzenia się, jak dalej potoczy się ta historia (dobry chwyt marketingowy, druga część już niedługo w sprzedaży!), po dłuższym czasie jednostajnej akcji dostajemy też wreszcie solidny, mięsisty opis walki dobrego ze złym, a bez tego nie wyobrażam sobie fantastyki. Znajdzie się też chrapka dla zapalonych poliglotów - pod warunkiem, że wymyślone języki też was interesują. Nora Jemisin proponuje w swojej powieści dość ciekawy przykład języka, który naprawdę nie istnieje. A gdyby istniał, chyba język prędzej zaplątałby mi się w mocny supeł, niż wypowiedziałabym te piekielne nazwy! 

   Pomimo wielu wad, których można się w tej książce dopatrzeć, nie uważam czasu poświęconego na "Zabójczy księżyc" za stracony. Miłośnikom gatunku ta powieść z pewnością przypadnie do gustu. Dla mnie ta lektura była po prostu względnie miłym przerywnikiem. A tymczasem wracam do tego, co lubię najbardziej. Co to takiego? Dowiecie się już niedługo. ;)



Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat oraz agencji Business&Culture.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...