piątek, 30 sierpnia 2013

Ciało (Tess Gerritsen)

"Ciało" ("Girl missing") autorstwa Tess Gerritsen
Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2011
320 stron

"Zwłoki pięknej młodej dziewczyny przywiezionej do prosektorium nie zdradzają żadnych widocznych urazów ani śladów przemocy. Lekarka sądowa Kat Novak przypuszcza, że kobieta mogła przedawkować narkotyki. Numer telefonu zapisany na opakowaniu zapałek w zaciśniętej dłoni zmarłej prowadzi do prezesa firmy farmaceutycznej."


   Jeśli chodzi o lekkie książki, które połyka się w kilka godzin i czyta głównie dla rozrywki samej w sobie, nie ma dla mnie w tej kategorii nikogo lepszego niż Tess Gerritsen. Sama nie wiem, dlaczego na tak długi czas odstawiłam w kąt powieści tej autorki - zdążyłam się już porządnie stęsknić. W każdym razie, któregoś dnia w ręce wpadła mi jedna z wcześniejszych książek Tess, utrzymana bardziej w klimatach romansu z dreszczykiem niż thrillera medycznego, niemniej postanowiłam dać jej szansę.

   Rok 1994. Słynne Jane Rizzoli i Maura Isles jeszcze nie zostały powołane do życia. "Ciało" opowiada historię Kat Novak, lekarza sądowego, rozwódki, kobiety doświadczonej przez los, silnej i samowystarczalnej. Choć Kat sprawdza się w swoim fachu, a martwi pacjenci są dla niej jak chleb powszedni, to nie jest jednak pozbawiona typowo ludzkich odruchów. Nie wydaje się być taka zimna i opanowana jak Królowa Lodu, Maura Isles (bohaterka późniejszych powieści Tess Gerritsen), co pozwala szybciej polubić tę postać. Każde martwe ciało skrywa w sobie jakąś historię, wspomnienia. Dlatego też kiedy pod jej skalpel trafiają zwłoki anonimowej młodej kobiety, która w dłoni ściska pudełko zapałek z zapisanym na nim numerem telefonu, Kat postanawia wziąć sprawę w swoje ręce. Numer prowadzi ją do właściciela firmy farmaceutycznej, który zdaje się w jakiś sposób powiązany ze zmarłą. Wkrótce potem wychodzi na jaw, że dziewczyna zmarła na wskutek przedawkowania dziwnej, nieznanej substancji. Narkotyku, który zabija w mgnieniu oka. Na tym jednak się nie kończy. Giną kolejne osoby. Łączy je przyczyna śmierci i miejsce zamieszkania. Wszystkie ofiary są powiązane z najuboższą i najbardziej niebezpieczną dzielnicą w mieście. Kto za tym stoi? Kat nie spocznie, dopóki nie rozwiąże tej zagadki.

   Niestety trochę rzuca się w oczy, że "Ciało" to jedna z wcześniejszych książek Tess Gerritsen. Styl, jakim autorka się posługuje bywa trochę niezgrabny, nie tak płynny i wyćwiczony jak w serii o Rizzoli&Isles. Nie przeszkadza to jednak na tyle, by nie docenić całkiem ciekawej intrygi oraz wartkiej akcji. Jak zwykle też możemy liczyć na świetne opisy sekcji zwłok. Może i coś ze mną nie tak, ale uwielbiam śledzić przebieg autopsji. Tess Gerritsen zawsze opisuje to po mistrzowsku, szczegółowo tłumacząc każdy etap sekcji. Skalpele, wnętrzności, tego mi brakowało. 

   I chociaż w przedmowie autorka zaznacza, że "Ciało" jest typowym romansem z wątkiem kryminalnym, nie zakwalifikowałabym tej powieści do takiej kategorii. Samo śledztwo zajmuje zdecydowanie więcej miejsca niż historia miłosna, i spisuję to na duży plus. Dlatego wszystkim, którzy mają ochotę na odrobinę rozrywki, mogę z czystym sercem polecić "Ciało". Ja przeczytałam tę powieść z przyjemnością i wydaje mi się, że to dobra propozycja na kryzys czytelniczy. Od razu chce się czytać więcej.

Ocena: 4

czwartek, 22 sierpnia 2013

Kobieta niespodzianka (Piotr Kołodziejczak)

"Kobieta niespodzianka" autorstwa Piotra Kołodziejczaka
Wydawnictwo Borgis, Warszawa 2011
180 stron

"Z tej książki dowiadujemy się, że nigdy nie można wykluczyć, iż nasze monotonne życie pewnego dnia zostanie przewrócone do góry nogami. A kiedy takie rzeczy się dzieją, to musi w tym maczać palce kobieta. Jak to możliwe, że jedna kobieta tak po prostu może całkiem odmienić życie wielu osób naraz? W książce Piotra Kołodziejczaka odpowiedzi jest kilka i wszystkie szokują."

   Pan Kołodziejczak, ujęcie drugie. Po przeczytaniu "W kajdankach namiętności" tego samego autora, w moje ręce wpadła "Kobieta niespodzianka". Mając w pamięci wrażenia po pierwszym spotkaniu z twórczością tego polskiego pisarza, nastawiłam się na książkę lekką, napisaną w przystępny sposób. Niewielka objętość tomiku i duża czcionka podpowiedziały mi też, że lektura zajmie mi nie więcej niż kilka godzin. 
   
   I tak właściwie było. Historia przedstawiona w "Kobiecie niespodziance" to krótka opowieść o typowej polskiej rodzinie. Magda i Andrzej wychowują dwójkę dzieci. Młodszego Romka i starszą Basię. Ich życie jest przewidywalne do bólu. Każde z rodziców ma niezłą pracę, syn spędza całe dnie przed komputerem, córka po studiach zmaga się z bezrobociem. Wszystko jednak układa się dość pomyślnie, dopóki kobieta o imieniu Marta nie składa Andrzejowi dziwnej wizyty. Odwiedza go w pracy, dyskretnie. Niedługo potem rodzina zaczyna zauważać, że coś w zachowaniu Andrzeja się zmienia. Zaczynają się natrętne telefony, niezręczności, wreszcie Basia zauważa ojca w towarzystwie młodej i atrakcyjnej dziewczyny. Wszystko wskazuje na to, że rodzinna idylla zmierza ku końcowi. 

   Ciężko jest powiedzieć mi cokolwiek konkretnego na temat tej powieści. W zasadzie można by "Kobietę niespodziankę" potraktować bardziej jak opowiadanie, bo zanim akcja zdąży się rozwinąć na dobre, to już się kończy. W sposobie, w jaki Piotr Kołodziejczak nakreślił fabułę i napędzał akcję swojej książki, widzę wiele nieścisłości. Z jednej strony mamy rozbudowany opis wspólnych wakacji Magdy i Andrzeja, gdzie smażalnia ryb zostaje zilustrowana tak dokładnie, jak tylko można to zrobić, a z drugiej - brak tu konkretnych ogniw łączących poszczególne wydarzenia. Sprawia to, że do książki wkradają się nieścisłości, powstają dziwne luki, które czytelnik musi wypełnić własnymi domysłami. Mam wrażenie, że najważniejsze wątki zostały potraktowane zupełnie po macoszemu, a te poboczne, paradoksalnie, w oczach autora zasłużyły na szczególne wyeksponowanie. Nie rozumiem tego zabiegu, bo choć nawet te niewiele znaczące wstawki czyta się przyjemnie, to nie wnoszą one nic do powieści, a jedynie zostawiają czytelnika w stanie wysoko posuniętej dezorientacji, kiedy dociera on do momentu, w którym nie jest już pewien, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

   Szczególnie zabrakło mi tutaj kilku słów na temat tytułowej bohaterki. Dziewczyna pojawia się na początku książki, bo zniknąć na kolejnych 150 stron. Nie wiemy o niej nic, nie wiemy, kim jest dla Andrzeja, ani jaka będzie jej ostateczna rola na tle wydarzeń powieści. Co prawda, taki manewr pozwolił pisarzowi na zbudowanie całkiem zgrabnego, zaskakującego zakończenia. Szkoda jednak, że nawet to zakończenie napisane jest tak na "raz, dwa, dziękuję za uwagę", bo zanim zdążyłam sobie je przetrawić, książka brutalnie się urwała, a ja pomyślałam sobie, że chyba należy mi się jeszcze jakieś słowo wyjaśnienia. Może dobrym pomysłem byłoby dopisać drugą część? Tyle wątków można by jeszcze wytłumaczyć i rozwinąć. 

   Potencjał był, choć nie został do końca wykorzystany. Wydaje mi się, że gdyby odpowiednio dopieścić tę książkę, byłoby to naprawdę bardzo przyzwoite czytadło. A tymczasem "Kobieta niespodzianka" pozostaje miłą propozycją, jeśli dysponujemy trzema wolnymi godzinami, lubimy historie o ludziach takich jak my, ale przy okazji lubimy, kiedy zakończenie książki po prostu "strzeli nam w twarz". I taką oto wyszukaną personifikacją chciałabym zakończyć mój wywód. Raz, dwa, dziękuję za uwagę.

Ocena: 3

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Borgis


   

czwartek, 15 sierpnia 2013

Jedz, módl się, kochaj (Elizabeth Gilbert)

"Jedz, módl się, kochaj" ("Eat, pray, love") autorstwa Elizabeth Gilbert
Wydawnictwo Rebis, Poznań 2010
488 stron


"Jedz, módl się, kochaj" mówi o tym, co może się zdarzyć, kiedy bierzemy odpowiedzialność za zadowolenie z własnego życia. To książka dla każdego, kto kiedykolwiek obudził się rano z nieodpartym pragnieniem zmian."





   Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś obejrzałam głośny film z Julią Roberts pod tytułem "Jedz, módl się, kochaj". Nie miałam bladego pojęcia, że powstał on na podstawie książki, dopóki jakiś czas później nie zobaczyłam mnóstwa egzemplarzy z przyciągającą wzrok okładką w toruńskim salonie Empiku. "Ooo, to może być ciekawa książka", pomyślałam sobie i poszłam dalej. I tak się złożyło, że na długo zapomniałam o tym tytule, do czasu, gdy natknęłam się na niego w bibliotece. 
   
   Nie miałam też najmniejszego pojęcia, że historia opisana w "Jedz, módl się, kochaj" jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, a narratorką powieści jest sama autorka. Dlatego też zamiast konkretnej, wciągającej fabuły otrzymałam coś w rodzaju osobistych przemyśleń i dziennika z podróży Elizabeth Gilbert. 

   Na samym początku trzeba uzbroić się w cierpliwość, by przebrnąć przez kilkadziesiąt stron rozprawiania się z własną przeszłością, nieudanym małżeństwem, poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi i tak dalej. Po zakończonym rozwodzie i kolejnym problematycznym związku Elizabeth, zwana zwykle Liz, postanawia wyruszyć w podróż swojego życia w poszukiwaniu przyjemności, pobożności i równowagi. 

   Na pierwszy rzut idą Włochy. Liz zgłębia tajniki dolce vita i objada się miejscowymi przysmakami. Tyje, i to całkiem sporo. Uczy się ukochanego włoskiego od native speakerów, jednym słowem - przeżywa the time of her life. Kiedy stwierdza, że wystarczy już tych przyjemności, wybiera się do Indii, gdzie w lokalnej aśramie poszukuje jedności z bogiem i sposobu na poukładanie własnej osobowości. Kiedy to już osiągnie, chce pojechać na Bali, by u boku tamtejszego szamana spróbować połączyć przyjemność ciała z przyjemnością ducha.

   Zaskakująco bardziej niż epizod opisujący Italię, do gustu przypadła mi część o pobycie Elizabeth w Indiach. Pewnie to za sprawą tego, że klimaty jogi nie są mi obce. Z jednej strony czytałam to z zaciekawieniem, z drugiej jednak w którymś momencie zderzyłam się z własnymi ograniczeniami. Choć uważałam się dotąd za osobę o otwartym umyśle, to niektóre fragmenty traktujące o wyższych stanach medytacji i jedności z bogiem trochę mnie przerosły. Moje sceptyczne nastawienie po raz kolejny ze mną wygrało. Takiego naładowania mistycyzmu nigdy nie doświadczyłam i nie potrafię pojąć.

   Bali? Świetna część. Wcześniej tak naprawdę, poza znajomą nazwą, nie miałam bladego pojęcia o tym miejscu. Elizabeth Gilbert jednak ciekawie przedstawiła kulturę, społeczeństwo, religię, obrzędy i ceremonie. Wreszcie też pojawiła się jakaś przyzwoita akcja. Sama autorka nie bała się też poruszyć trudniejszych tematów, jak na przykład sposób traktowania imigrantów przez rząd amerykański i dorzuciła nawet kilka słów o... masturbacji.

   Pomimo tych wszystkich pozytywów, bywały momenty, kiedy miałam ochotę cisnąć tą książką z całej siły. 500 stron filozoficznych chwilami wynurzeń może okazać się męczące. Zero ciągłej akcji, depresyjna gadka, wybujały egocentryzm. Przyznaję, nie było łatwo. Ale dobrnęłam do końca i nie żałuję. 

Ocena: 4- 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...