poniedziałek, 30 lipca 2012

Błękit szafiru (Kerstin Gier)

Autorka: Kerstin Gier
Tytuł: Błękit szafiru
Tytuł oryginału: Saphirblau
Seria: Trylogia czasu, tom drugi
Wydawnictwo: Literacki Egmont, Warszawa 2011
Przekład: Agata Janiszewska
Liczba stron: 364

Dedykacja:
"Frank, bez Ciebie bym sobie nie poradziła."

Pierwsze zdanie:
"W zaułkach Southwark było ciemno i pusto."

Nota wydawcy: 
"Błękit Szafiru to już drugi tom Trylogii czasu. Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację, uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę..."

Moja recenzja:
     Zdania co do kontynuacji popularnych powieści są zwykle podzielone. Czasami sequel okazuje się lepszy od poprzednika, czasem wręcz odwrotnie, wydaje się być pisany na siłę, pod presją czasu albo pod publikę. Całe szczęście, że "Błękit szafiru", tom drugi bestsellerowej Trylogii czasu, mogę z czystym sumieniem zakwalifikować do pierwszej kategorii.
     Akcja powieści zaczyna się dokładnie w tym momencie, na którym stanął opis wydarzeń w "Czerwieni rubinu" - dlatego też myślę, że najlepiej jest czytać te książki po kolei, w niewielkim odstępie czasu; inaczej łatwo będzie się pogubić. Już od pierwszych stron śledzimy rozwój romansu Gwen i Gideona. Powróciwszy z misji z przeszłości, dwójka młodych ludzi musi uporać się z tym, co między nimi rozkwitło. Romantyczny nastrój burzy jednak rzeczywistość, w której Gwendolyn próbuje znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Jaką rolę tak naprawdę odgrywa w całym tym przedsięwzięciu? Dlaczego nikt nie chce jej zaufać? Jaka jest jej moc, zwana "magią kruka"? Fabuła "Błękitu szafiru" mknie do przodu dość szybko i sprawnie, w powieści pojawia się także więcej zabawnych momentów. Nutka humoru jest zasługą przede wszystkim mojej ulubionej postaci, Xemeriusa - duchowi gargulca, który rozpaczliwie poszukuje towarzystwa. 
     Miło, że Kerstin Gier w swojej drugiej powieści rozwinęła większość wątków w taki sposób, że całą lekturę czytało się przyjemnie. Odniosłam też wrażenie, że styl stał się pełniejszy i ciekawszy. Nadal jednak nie uważam Trylogii czasu za wyjątkowo dobrą książkę. Szczególnie przez główną bohaterkę, której głównym zajęciem jest myślenie o Gideonie i całowaniu. Nie przepadam za takimi naiwnymi, schematycznymi postaciami. Ot, zakompleksiona nastolatka z parciem na faceta, wspierana przez jedną wierną przyjaciółkę, walcząca z idealną kuzynką. To model bohaterki często powielany w literaturze młodzieżowej i przyznam, że mi zdążył się już przejeść. Najlepiej wykreowanymi postaciami w tym cyklu są bezapelacyjnie duchy - barwne i zabawne, z ciekawą przeszłością, pomocne i rezolutne. To chyba właśnie ta garstka bohaterów nadaje Trylogii czasu uroku i sprawia, że z chęcią przewraca się kolejne strony.
     Choć "Błękit szafiru" nie wywarł na mnie niezapomnianego wrażenia, sięgnę po ostatnią część trylogii, by dowiedzieć się, jak zakończy się cała historia. Czy mogę tę powieść polecić? Hm, raczej nie otrzyma ona mojej szczerej rekomendacji. Wydaje mi się, że na rynku wydawniczym można znaleźć o wiele więcej wartościowych powieści z tego gatunku - szczególnie dla odrobinkę starszych czytelniczek. Niemniej, dla czternastolatek Trylogia czasu zapewne będzie dobrym wyborem. 

Ocena: 4-
     

piątek, 27 lipca 2012

Czerwień rubinu (Kerstin Gier)

Autorka: Kerstin Gier
Tytuł: Czerwień rubinu
Tytuł oryginału: Rubinrot
Seria: Trylogia czasu, tom pierwszy
Wydawnictwo: Literacki Egmont, Warszawa 2011
Przekład: Agata Janiszewska
Liczba stron: 344

Dedykacja:
"Dla łosia, delfina i sowy, które tak wiernie towarzyszyły mi podczas pisania i dla pewnego małego czerwonego piętrowego autobusu, który przyniósł mi szczęście dokładnie we właściwym czasie".

Pierwsze zdanie:
"Dziewczyna osunęła się na kolana i wybuchnęła płaczem".

Nota wydawcy:
"Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddaną przyjaciółkę w klasie i lekko dziwaczną rodzinę. Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest obdarzona genem podróży w czasie. Drugim podróżnikiem jest niejaki Gideon - bezczelny, arogancki, choć bosko przystojny młodzian, który tajną misję najchętniej zachowałby wyłącznie dla siebie. Ale bez Gwendolyn nie uda mu się misji wypełnić... Podróże w czasie, niebezpieczeństwa czyhające w najmniej spodziewanym momencie, miłość, która nie zna granic czasu... (...)".

Moja recenzja:
     Do niedawna uparcie twierdziłam, że wyrosłam już na dobre z typowej literatury młodzieżowej i chcąc, nie chcąc, powinnam się z nią raz na zawsze pożegnać (robiąc drobne wyjątki dla pozycji obowiązkowych). Właściwie udawało mi się trwać w tym postanowieniu przez całkiem długi czas, jednak mój czytelniczy światopogląd został zachwiany w momencie, gdy na bibliotecznej półce dostrzegłam trzy pięknie wydane tomy "Trylogii czasu", o której naczytałam się na wszelakich blogach mnóstwo pochlebnych opinii. Niewiele się zastanawiając, mruknęłam w myślach "A co mi tam!" i z trzema książkami pod pachą wróciłam do domu, pełna wiary w to, iż okażą się one warte mojego czasu i, co ważne, złamanego postanowienia. Ale wychodzi na to, że albo jestem jakaś inna, albo naprawdę wyrosłam z takich książek. 
     Kerstin Gier, niemiecka pisarka, postanowiła akcję swoich powieści obsadzić wbrew pozorom  nie w Niemczech, a we współczesnym Londynie. Główna bohaterka, Gwendolyn, to przeciętna nastolatka (schemat?), jedyne, co ją wyróżnia, to fakt, że należy ona do dość specyficznej rodziny z tradycjami. Mieszka w dużej posiadłości wraz z mamą i rodzeństwem oraz z babką, ciotką i kuzynką Charlottą, która rzekomo jest kolejną kobietą w linii podróżniczek w czasie. Od najmłodszych lat Charlotta jest szkolona, by w przyszłości łatwiej mogła odnajdywać się we wszystkich realiach, jakie cechowały minione lata. Wreszcie nadchodzi ten dzień, kiedy dziewczyna zaczyna odczuwać charakterystyczne objawy zwiastujące pierwszą podróż w czasie. Dookoła wybucha podniecenie i nerwowe wyczekiwanie, jednak... czas mija, a nie dzieje się nic. I wtedy właśnie niepozorna Gwendolyn wychodzi do sklepu, by kupić cukierki dla swojej ciotki, a po chwili spostrzega, że przeniosła się w czasie.
     Początek powieści czyta się całkiem przyjemnie. Narratorką jest szesnastoletnia Gwen - to z jej perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Łatwo więc stwierdzić, że książka nie grzeszy kwiecistym stylem - język jest prosty, odpowiedni dla młodego odbiorcy, nie ma w nim nic charakterystycznego. Jednak im dalej w las, tym bardziej wychodzi na jaw przewidywalność tej historii. Rzekomo arogancki Gideon, podróżnik w czasie o trzy lata starszy od głównej bohaterki, kreowany jest początkowo na nieprzyjemnego typa, którego Gwen nigdy nie polubi, prędko jednak staje się jasne jak słońce, że ci dwoje lada chwila staną się parą. W ich szczeniackich przekomarzaniach nie ma niczego oryginalnego ani zaskakującego. Zresztą można by tak określić całą fabułę: na 300 stronach nie wydarzyło się prawie nic naprawdę wciągającego. 
     "Czerwień rubinu" to właściwie dopiero wprowadzenie do całej trylogii, w której, jak sądzę, każdy tom odpowiada kolejno prologowi, rozwinięciu i zakończeniu. Przez ten zabieg pierwsza część jest trochę monotonna - mniej więcej od połowy książki musiałam zmuszać się do przewracania następnych kartek. Jestem wobec tego rozczarowana - nie zauważyłam w tej powieści ani szczególnie zabawnych momentów (z wyjątkiem kilku scen, które mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki), nie porwała mnie także historia miłosna. Same podróże w czasie zostały opisane znośnie, choć nadal nie z odpowiednim rozmachem. Co do głównej bohaterki - irytowała mnie chwilami swoją ograniczoną wiedzą; poza tym, była znośna, nie wybiła się jednak ponad przeciętną.
     Mam jeszcze nadzieję, że kolejny tom - "Błękit szafiru" - okaże się ciekawszą lekturą od swojej poprzedniczki. Bo, jak widać, piękna okładka i ogromny napis "BESTSELLER", to jeszcze nie wszystko. 

Ocena: 3+/6

piątek, 20 lipca 2012

Tam gdzie ty (Jodi Picoult)

Autorka: Jodi Picoult
Tytuł: Tam gdzie ty
Tytuł oryginału: Sing you home
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, Warszawa 2012
Przekład: Magdalena Moltzan - Małkowska
Liczba stron: 568
Cena: 36 PLN

Pierwsze zdanie: 
"Pewnej słonecznej wrześniowej soboty, kiedy miałam siedem lat, byłam świadkiem nagłej śmierci swojego ojca".

Nota wydawcy:
"Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych bezskutecznych staraniach o dziecko Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa i to, co wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych, w których nie ma miejsca na sentymenty. Tam gdzie ty to powieść o trudnych, często bardzo bolesnych wyborach oraz o tym, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale czy na pewno?"

Moja recenzja:
     Z Jodi Picoult bywa różnie - raz stwierdzam, że jej książki nudzą mnie już powtarzalnością i sądowym schematem, a przy innej okazji okazuje się, że powieść autorstwa tej pisarki jest naprawdę świetna i z czystym sercem mogę dopisać ją do półeczki z ulubionymi lekturami. Bardzo lubię takie niespodzianki, gdy po długim okresie rozczarowania i nieudanych podejść doznaję czytelniczego olśnienia. 
    Powieścią "Tam gdzie ty" zainteresowałam się, gdy tylko przeczytałam jej krótki opis sugerujący, że tym razem Picoult wzięła na warsztat temat niezwykle kontrowersyjny, trudny, jakim jest (o dziwo, nadal) homoseksualizm. Przeciwstawiwszy go chrześcijańskiemu fanatyzmowi, przestarzałym poglądom i ciasnocie umysłowej, otrzymujemy nic innego, jak prawdziwą mieszankę wybuchową. Można by pomyśleć, że w tej tematyce łatwo o przesadę, pisarce udało się jednak doskonale wyważyć proporcje i przedstawić racje obu stron w sposób maksymalnie smaczny, ciekawie uargumentowany i dający do myślenia.
     Tym razem Picoult przedstawia historię Zoe i Maxa, małżeństwa na pierwszy rzut oka dobrze dobranego, kochającego się i wspierającego. Ich jedynym problemem jest bezpłodność dotykająca oboje małżonków. Pragnąc dziecka, decydują się na kosztowne in vitro. Kiedy jednak kolejne próby zawodzą, Max poddaje się i wysyła swojej żonie pozew o rozwód. Mężczyzna decyduje się zamieszkać w domu swojego religijnego brata, Reida, który wraz z małżonką Liddy należy do wspólnoty Kościoła Wiecznej Chwały, cechującej się konserwatywnym podejściem do życia oraz nieprzeciętną wiernością Biblii, często interpretowanej nazbyt dosłownie. Świat Maxa zmienia się zupełnie - z alkoholika niezainteresowanego Bogiem mężczyzna staje się człowiekiem wielkiej wiary, który nie opuszcza niedzielnej mszy i spotyka się z pastorem na herbatę i ciasteczka, by pomówić o życiu w Jezusie i pokonywaniu własnych słabości.
     Nic dziwnego więc, że Max jest w ogromnym szoku, gdy pewnego dnia w czasie przypadkowego spotkania w supermarkecie dowiaduje się, że jego była żona jest w związku z kobietą. W jego oczach pary homoseksualne żyją w grzechu i powinno się zrobić wszystko, by nawrócić je na właściwą drogę, przemówić im do rozsądku, duszy, sumienia - czegokolwiek - by wkrótce z otwartymi ramionami powitać nawróconych w Domu Pana. Brzmi jak fanatyczny bełkot? Tak samo odebrała to Zoe, dla której miłość do Vanessy nie jest niczym złym. Co więcej, ten związek znaczy dla niej bardzo dużo: oprócz miłości i fizyczności z drugą kobietą łączy ją przede wszystkim silna przyjaźń oparta na solidnych fundamentach. 
     Jednym z etapów większości związków jest chęć posiadania dziecka. Nie inaczej odbyło się to w przypadku Zoe i Vanessy. W klinice, gdzie wcześniej żona Maxa poddawała się in vitro, wciąż znajdują się zarodki, gotowe do użycia. Wystarczy tylko zgoda byłego małżonka i Vanessa może urodzić dziecko Zoe i Maxa, który to zdeklarował się wcześniej, że nie chce już mieć dzieci. Z problemem bezpłodności zmagają się jednak także Reid i Liddy. I tutaj zaczyna się problem. Max chce oddać zarodki swojemu bratu, przekreślając ostatnią szansę Zoe na posiadanie potomstwa. 
     "Tam gdzie ty" to powieść opowiadająca nie tylko o walce homoseksualistów z konserwatystami, próbującymi odmówić parom jednopłciowym prawa do zakładania rodzin i wychowywania dzieci. To także książka o niezwykłym wpływie muzyki na ludzi - o rozwiązywaniu problemów natury psychicznej i zawieraniu przyjaźni, o przełamywaniu barier i stereotypów. "Tam gdzie ty" mówi też o zmianach, jakie w nas zachodzą, o wyborach, jakich dokonujemy, oraz ocenach, które często mogą zranić innych.
     Jodi Picoult udało się napisać powieść wielowymiarową, przeplatającą wiele wątków, które zaskakująco zaczynają do siebie pasować. "Tam gdzie ty"  nie jest arcydziełem literackim, ale naprawdę dobrym czytadłem, które poza tym, że wciąga na solidnych parę godzin, daje jeszcze trochę do myślenia. I, przynajmniej według mnie, uczy też sztuki kompromisu, a ta moim zdaniem jest w życiu szczególnie potrzebna.

Ocena: 5+/6

wtorek, 17 lipca 2012

Kwiaty na poddaszu (Virginia C. Andrews)

Autorka: Virginia C. Andrews
Tytuł: Kwiaty na poddaszu
Tytuł oryginału: Flowers in the Attic
Seria: Saga o Dollangangerach, tom pierwszy
Wydawnictwo: Świat Książki, Warszawa 2012
Przekład: Bożena Wiercińska
Liczba stron: 382
Cena: 34,90 PLN

Pierwsze zdanie:
"Nadzieję powinno się malować na żółto, kolorem słońca, które tak rzadko oglądaliśmy".

Nota wydawcy:
"Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia - w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice mieszkający w ogromnej posiadłości wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza. Dzieci żyją w ciągłym strachu, a odkrycie, jakiego dokonuje najstarszy brat, stawia rodzeństwo w obliczu nieuniknionej katastrofy".

Moja recenzja:
     Lubię czytać o prawdziwym życiu. Fantastyka nie jest moim ulubionym gatunkiem chyba dlatego, że skupia się na ukazywaniu rzeczywistości innej niż ta, którą znam, często wykreowanej od podstaw. Lubię też, kiedy wydarzenia przedstawione w książce są prawdopodobne. Dlatego też nie do końca wiem, jak odnieść się do "Kwiatów na poddaszu". W tej powieści autorstwa Virginii Andrews granice przyziemnego życia zostały mocno przesunięte, a kwestie moralności stanęły pod znakiem zapytania. W pewnym momencie po prostu nie można uwierzyć, że coś takiego mogłoby zdarzyć się naprawdę.
     Zacznijmy jednak tam, gdzie zaczynać się powinno - od początku. Rodzina Dollangangerów wydaje się być normalna. Całkiem zamożna, szablonowa familia z czwórką uroczych, zdolnych dzieci. Piękna mama i przystojny, kochający tata. Nikt nie pomyślałby, że mogą oni chować przysłowiowy szkielet w szafie. Jednak wraz z śmiercią ojca sielankowe życie Dollangangerów zmienia się nie do poznania. Matka, Corrine, zostaje bez środków do życia. Wydziedziczona wcześniej przez ojca za małżeństwo z własnym wujem, zmuszona jest uciec się do podstępu, by zapewnić sobie i dzieciom należyty byt. Srogi dziadek nie może dowiedzieć się jednak o istnieniu wnucząt do czasu, gdy znów spojrzy na Corrine łaskawym okiem i zapisze jedynej córce cały swój spadek. 
     Tak też czwórka rodzeństwa zostaje umieszczona w nieużywanej części ogromnego domu i zamknięta w niewielkim pokoju. Jedynym azylem dzieci jest poddasze, gdzie mogą zachowywać się swobodnie. Rzekomo krótkotrwała konieczność zmienia się w permanentny stan i młodzi Dollangangerowie uświadamiają sobie, że ich sytuacja nie ma szans na poprawę. Matka, początkowo zapewniająca o swoich staraniach, z czasem przestaje udawać, że los jej własnych dzieci w ogóle ją obchodzi. Podtrzymując złudzenie drogimi prezentami, sama oddaje się przyjemnościom wystawnego życia, podróżuje i bawi się w najlepsze. A dzieci coraz bardziej podupadają na zdrowiu, złaknione świeżego powietrza i słońca, bite i nadzorowane przed bezduszną babkę, która wszędzie widzi grzech.
     Gdzieś w połowie książki coraz częściej miałam ochotę złapać się za głowę, pomstując na Corrine Dollanganger, próżną, naiwną i egoistyczną do granic możliwości. Nie potrafię uwierzyć, że są na świecie takie matki, które nie dbają o własne dzieci, pozwalając wypalić się tym słabym, nieporadnym istotom, tylko po to, by nie stracić swoich własnych wygód, luksusów, by uniknąć stresu i kompromitacji. Jak daleko może zajść taka ślepota, kompletna znieczulica i bezmyślność - czy może wręcz odwrotnie: zimne wyrachowanie? Ja tego nie rozumiem i chyba nawet nie chcę zrozumieć. Żywię jedynie nadzieję, że postać Corrine nie była wzorowana na żadnej autentycznej osobie. W innym wypadku stracę wiarę w ludzi.
     Poza warstwą fabularną, która z wyjątkiem kilku mało prawdopodobnych fragmentów była zupełnie w porządku, w "Kwiatach na poddaszu" istotna jest także strona techniczna - językowa, stylistyczna. Tutaj, niestety, załamuję ręce. Zastanawiam się, czy ta książka przeszła w ogóle jakąś korektę, redakcję - cokolwiek. Przytłoczyła mnie ilość zdań wykrzyknikowych, sztuczne opisy i dialogi. Virginia Andrews uparcie łączy wyszukany, czasem wręcz encyklopedyczny styl ze słownictwem potocznym. O ile to drugie miało zapewne podkreślić fakt, że narracja prowadzona jest z punktu widzenia młodej, kilkunastoletniej dziewczyny, o tyle dziwne, słownikowe wstawki są dla mnie zupełnie od czapy. 
     Gdyby nie dość poważne niedociągnięcia techniczne, musiałabym przyznać, że "Kwiaty na poddaszu" to naprawdę lektura godna uwagi. Niebanalny pomysł na fabułę, całkiem ciekawe przedstawienie postaci - te elementy sprawiają, że książkę czyta się szybko, z przyjemnością i ma się ochotę sięgnąć po kolejne tomy. Nie można jednak mieć wszystkiego, dlatego - cóż - niedosyt ten znajduje odzwierciedlenie w mojej ocenie.

Ocena: 4/6

sobota, 7 lipca 2012

Więzień nieba (Carlos Ruiz Zafón)

Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tytuł: Więzień nieba
Tytuł oryginału: El prisionero del cielo
Seria: Cmentarz Zapomnianych Książek, tom trzeci
Wydawnictwo: MUZA, Warszawa 2012
Przekład: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Liczba stron: 416
Cena: 39,99 (oprawa broszurowa)

Pierwsze zdanie: 
"Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia powrócę na te ulice, by opowiedzieć historię człowieka, który stracił duszę i imię pośród cieni owej Barcelony zanurzonej w mętnym śnie czasu popiołów i milczenia."

Nota wydawcy:
"Jest rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermin Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. (...)"

Moja recenzja:
     Po lekturze dwóch poprzednich powieści Carlosa Ruiza Zafona moje oczekiwania co do "Więźnia nieba", najnowszej publikacji hiszpańskiego pisarza, były bardzo wysokie. Wprost nie mogłam doczekać się, by sięgnąć po nowy, pachnący świeżutkim papierem tom i dać się ponieść historii rozgrywającej się na tle sławnej, tajemniczej Barcelony. Byłam tak wniebowzięta, gdy po raz pierwszy w Empiku wzięłam egzemplarz "Więźnia nieba" do ręki... Tak, a potem otworzyłam książkę. I jakoś tak w tym samym momencie całe moje podekscytowanie wyparowało.
     Na samym początku zobaczyłam ogromną czcionkę. Pamiętam taką z książek, które czytałam, mając dziesięć lat. Na pierwszy rzut oka, rozmiar 14. Następnie zauważyłam marginesy, przez które bez większego problemu mogłaby przejść solidna kolumna pieszych. Po co te odstępy, po co, pytam?! Biedne drzewa. Jakby tego było mało, zanim dotarłam do rozpoczęcia książki, musiałam przebrnąć przez 19 stron zapełnionych przez fragmenty recenzji dotyczących wcześniejszych utworów Zafona, powtórkę zdjęcia z okładki i inne tego typu wypełniacze. Moje cierpliwość i wyrozumiałość zostały porządnie nadszarpnięte. 
     Po tych uroczych dodatkach dostąpiłam zaszczytu odczytania pierwszych zdań akcji właściwej. Muszę przyznać, że miło było znów spotkać się z bohaterami poznanymi w "Cieniu wiatru" i "Grze anioła", których zdążyłam naprawdę polubić. Daniel Sempere, Bea, Fermin Romero de Torres... A także David Martin. Zafón tak zgrabnie poprowadził fabułę, że losy wszystkich tych postaci splotły się ze sobą i utworzyły spójną, dość interesującą całość. Niemniej, podczas czytania nie opuszczało mnie wrażenie, że historia ta napisana jest jakby na siłę i w pośpiechu. Rozdziały były krótkie, zwykle czterostronicowe. Dłuższe opisy występowały w znikomych ilościach. 
     Na plus mogę spisać to, że "Więzień nieba", skupiający się głównie na losach komicznego Fermina, obfitował w zabawne momenty i dowcipne dialogi. Z drugiej strony, odebrało to książce niezwykły, tajemniczy klimat, z którego dotychczas słynęły powieści Zafona. Cień tej wyjątkowej atmosfery wrócił dopiero pod koniec, kiedy po raz kolejny pisarz zaprosił swoich czytelników na spacer po Cmentarzu Zapomnianych Książek.
     Byłabym jednak niesprawiedliwa, twierdząc, że najnowsza książka Zafona to porażka. Nie - "Więźnia nieba" czyta się szybko i przyjemnie. Właściwie, im dalej, tym lepiej. Zakończenie było obiecujące, zrobiło mi chrapkę na dalszy ciąg historii, który - mam nadzieję - będziemy mogli przeczytać już niedługo. Ostatecznie powieść ta stanowi sympatyczne spoiwo łączące poprzednie utwory i dopowiada pewne rzeczy, tłumaczy niektóre wątki. Myślę jednak, że aby w pełni docenić wartość "Więźnia nieba", dobrze jest przeczytać najpierw wcześniejsze książki, by zyskać pełniejszy obraz wydarzeń. 
    I wyszło na to, że nawet kiedy Zafón coś knoci, to jest dobry w tym, co robi. 

Ocena: 4

wtorek, 3 lipca 2012

Igrzyska śmierci (Suzanne Collins)

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Igrzyska śmierci
Tytuł oryginału: The Hunger Games
Seria: Igrzyska śmierci, tom pierwszy
Przekład: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina, Poznań 2009
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 PLN
Dedykacja: "Dla Jamesa Proimosa"

Pierwsze zdanie:
"Gdy się budzę, czuję, że druga strona łóżka już zdążyła wystygnąć".

Nota wydawcy:
"Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję. (...)"

Moja recenzja:
     Zwykle nie sięgam zbyt ochoczo po książki okrzyknięte mianem bestsellera roku, następcy Harry'ego Pottera i tym podobnych chwytliwych haseł. Tyle razy dałam się zwieść tym pustym sloganom, że zwątpiłam już we wszystkie rzekome "przeboje wydawnicze". O "Igrzyskach śmierci" jest głośno już od dłuższego czasu, a szał na tę serię wzmogła dodatkowo premiera ekranizacji pierwszego tomu. Wszyscy dookoła tak zachwalali trylogię autorstwa Suzanne Collins, że nie mogłam przejść obok tych książek obojętnie i, nie zważając na wcześniejszą taktykę unikania tego, co szalenie popularne, wreszcie zdobyłam egzemplarz i uległam magii Głodowych Igrzysk.
     Pośród wszystkich zalet "Igrzysk śmierci" największym plusem jest według mnie fakt, że w dobie powiastek typu paranormal romance, książka ta w dużej mierze bazuje na czysto ludzkich instynktach i to właśnie je opisuje. Cała akcja powieści kręci się wokół słynnych Głodowych Igrzysk, w których bierze udział dwudziestu czterech trybutów z dwunastu dystryktów składających się na państwo Panem. W ciągu walki na arenie zawodnicy będą zmuszeni spojrzeć w oczy najstraszniejszym ze swoich obaw, walczyć na śmierć i życie, wyzbyć się ludzkich odruchów i dbać tylko o siebie, bo zasady Igrzysk mówią, że przeżyć może tylko jedna osoba. 
     Gdy przyjdzie nam znaleźć się w warunkach, gdzie o przeżycie trzeba zabiegać ze wszystkich sił, nie ma mowy o zachowaniu moralności. Człowiek z minuty na minutę coraz bardziej przypomina zwierzę. To właśnie spotyka zawodników Igrzysk. Główna bohaterka powieści i zarazem jej narratorka, Katniss Everdeen, będzie zmuszona zweryfikować cały swój światopogląd. Odkąd znajdzie się na arenie, nikomu nie  będzie mogła zaufać.
     Ilekroć myślę o istocie Głodowych Igrzysk stworzonych przez władze Panem dla stłumienia buntu obywateli, nie mogę przestać dziękować (komukolwiek) za to, że nasz świat tak nie wygląda. Z drugiej strony zaraz jednak zapala się w mojej głowie żaróweczka, która każe mi się zastanowić nad tym głębiej, bo właściwie... Suzanne Collins nie wykreowała rzeczywistości, która tak naprawdę nie istnieje. Wystarczy rozejrzeć się dokładniej, a bez trudu dostrzeżemy Igrzyska śmierci, które toczą się tuż przed naszymi nosami.  I to chyba przeraża mnie najbardziej.
      Poza moimi "egzystencjalnymi" rozważaniami, muszę przyznać, że Suzanne Collins wykonała kawał dobrej roboty, oferując czytelnikom historię dobrze skonstruowaną i ociekającą zwrotami akcji. Styl, jakim autorka się posługuje, jest bardzo nieskomplikowany, czasem może nawet zbyt prosty (choć z drugiej strony trudno jest oczekiwać liryzacji języka przy opisie zezwierzęconego życia na arenie), dlatego też książkę czyta się przyjemnie i szybko. Niemalże każdy rozdział kończy się w taki sposób, że natychmiast trzeba zacząć czytać kolejny.
     Ja z pewnością sięgnę po następne tomy serii o Igrzyskach śmierci. Z chęcią znów spotkam się z bohaterami, których zdążyłam polubić i do których naprawdę można się przywiązać. A pani Collins gratuluję nietuzinkowego pomysłu na powieść, której nie sposób odłożyć na później.

Ocena: 5

niedziela, 1 lipca 2012

Lipiec z książkami

Mamy nowy miesiąc! Wraz z rozpoczęciem lipca nadszedł czas na opublikowanie nowego stosika. Oto, co czeka mnie w najbliższym czasie:


Od góry:

1) Arthur Golden, "Wyznania gejszy"
2) Virginia C. Andrews, "Kwiaty na poddaszu"
3) Jodi Picoult, "Tam gdzie ty"
4) Suzanne Collins, "Igrzyska śmierci"
5)  Carlos Ruiz Zafón, "Więzień nieba"
6) Andy Andrews, "Mistrz"

Jak widać, na brak zajęcia nie będę narzekać. :)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...