poniedziałek, 25 czerwca 2012

Gra Anioła (Carlos Ruiz Zafón)

Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tytuł: Gra Anioła
Tytuł oryginału: El Juego del Angel
Przekład: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Wydawnictwo: Muza SA, Warszawa 2008
Liczba stron: 608
Cena: 39,90 PLN (miękka oprawa)

Pierwsze zdanie:
"Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym po raz pierwszy przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za opowieść."

Opis wydawnictwa:
"W mrocznej, niebezpiecznej i niespokojnej Barcelonie lat dwudziestych, młody pisarz, żyjący obsesyjną i niemożliwą miłością, otrzymuje od tajemniczego wydawcy ofertę napisania książki, jakiej jeszcze nie było, w zamian za fortunę i, być może coś więcej... Z niezwykłą precyzją powieściopisarską i w charakterystycznym dlań, oszałamiającym stylu, autor "Cienia wiatru" ponownie przenosi nas do Barcelony Cmentarzyska Zapomnianych Książek, by obdarować nas niezwykłą intrygą, romansem i tragedią poprzez labirynt tajemnic, gdzie czar książek, namiętności i przyjaźni splatają się w mistrzowskiej opowieści."


Moja recenzja:
     Właściwy bum na twórczość Zafóna wybuchł krótko po opublikowaniu "Cienia wiatru". Ja rozpoczęłam przygodę z tym autorem, kiedy pierwsza fala uwielbienia już minęła, ale i tak byłam szczerze zauroczona historią, jaką pisarz przedstawił na kartach swojej bestsellerowej powieści. "Gra anioła" to kolejna książka Zafóna, chyba trochę mniej popularna od "Cienia wiatru" i przez wielu uważana za gorszą od poprzedniczki. Jak jest naprawdę? Na ile te dwa tytuły są do siebie podobne? Co jest lepsze, a co gorsze?
     Fabuła "Gry anioła" nie odbiega znacząco od akcji "Cienia wiatru". Zafón nadal serwuje czytelnikowi intrygę obsadzoną w realiach XX-wiecznej Barcelony, miasta tajemniczego i groźnego, choć z drugiej strony obdarzonego niezwykłą atmosferą i przepiękną architekturą. Znów wybierzemy się na przechadzkę po starych, opuszczonych domach, naznaczonych klątwą, w których nikt nie chce mieszkać, gdzie czai się niewytłumaczalne zło wspomnień i niepochlebnej przeszłości. Trzeba być sprawiedliwym i przyznać, że autor jest mistrzem w kreowaniu nęcącego klimatu - "Gra anioła" ani na chwilę nie staje się nijaka, wszystkie wydarzenia konsekwentnie wpasowują się w obraną przez Zafóna konwencję powieści z dreszczykiem, ale i na poziomie.
     Cała akcja utworu kręci się wokół domu z wieżyczką, w którym decyduje się zamieszkać główny bohater i zarazem narrator, David Martin. W tym miejscu właśnie młody pisarz  pracuje nad powieścią zleconą mu przez tajemniczego pryncypała. Prędko jednak zaczynają umierać osoby z otoczenia Davida, a jedyne poszlaki wskazują na Martina, który przekonany jest o swojej niewinności. Bohater wkrótce orientuje się, że jego azyl stał się pułapką, a wszystko wskazuje na to, że on  sam podzieli los poprzednich mieszkańców domu z wieżyczką.
     Nie było w całej powieści momentu, który byłby dla mnie nużący - lektura przebiegała sprawnie, a im dalej w las, tym lepiej. Niektórzy mówią, że zakończenie jest dla nich niezrozumiałe, dziwne, nieadekwatne, jednak dla mnie było ono bardzo dobre. Subtelne, ale i pozostawiające cień nadziei, ulotne, ale pocieszające. Równie podobał mi się wątek miłosny, choć ten mógłby być jeszcze bardziej dopracowany. Być może kilku słów wyjaśnienia zabrakło przy finale, jeśli chodzi o pewne aspekty dotyczące pobocznych bohaterów, którzy także mieli dość konkretny wpływ na fabułę. Poza tym mankamentem, nie mam zastrzeżeń.
     "Gra anioła" to powieść, która może pochłonąć czytelnika do reszty. Chciałabym jeszcze dużo powiedzieć o tym utworze, jednak zdradzanie kolejnych elementów akcji nie jest moim celem - wolałabym, żebyście odkryli je sami, tym bardziej, że jest to książka godna polecenia. Szczególnie ze względu na mroczną atmosferę Barcelony, ciekawie wykreowanych bohaterów - zarówno czarne charaktery, jak i pozytywne postaci są dobrą stroną powieści - i opisy, które niejednokrotnie mogą wywołać lekki dreszcz przechodzący po plecach. Polecam też czytanie "Gry anioła" wieczorem, w zupełnej ciszy - lepsze wczucie się w klimat książki gwarantowane. 
     Jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z twórczością Carlosa Ruiza Zafóna, nie ma na co czekać. A sama "Gra anioła", mimo że faktycznie odrobinę słabsza od poprzedniczki, trzyma niezły poziom. Obiecujące.

Ocena: 5

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Lubię...



No proszę. Oto i kolejna blogowa zabawa ;) Standardowo już zostałam otagowana przez Juliette z bloga  http://czar-ksiazek.blogspot.com/

Zasady:
1. Banerem jest powyższe zdjęcie, które pojawia się u mnie i u każdej otagowanej osoby.
2. Napisz, kto cię otagował.
3. Wypisz wszystkie drobne rzeczy, które przychodzą ci do głowy, które lubisz, które czynią cię szczęśliwą, te wszystkie drobnostki, dla których warto żyć. Szczególnie te najdrobniejsze i te, które wydają się zbyt banalne, by je wymieniać, ale które poprawiają ci humor.
4. Otaguj kilka osób.

Moje odpowiedzi:
1. Kropki. Uwielbiam wprost ten deseń. Na kubkach, miseczkach, talerzykach, spódnicach, sukienkach czy koszulach - nie ważne. Gdy tylko spostrzegam coś w kropki, oczy mi się świecą. ;) 
2. Buty. Nie sposób opisać tego, jak bardzo kocham buty. Sklepy obuwnicze to obowiązkowy element każdej mojej wyprawy na zakupy. Nowa para zawsze skutecznie poprawia mi nastrój.
3. Rześkie poranki. Uwielbiam letnie poranki, gdy na dworze pomimo ciepła bijącego od słońca, da się czuć chłodny, orzeźwiający wietrzyk. Taka pogoda kojarzy mi się z beztroską i umożliwia cieszenie się słońcem bez zdychania od upału.
4. Truskawki. Mój numer jeden wśród owoców. Mogą występować pod postacią koktajlu, domowego jogurtu, w sernikach na zimno, z bitą śmietaną, a także w formie nieprzetworzonej, najlepiej bez cukru. Nawet teraz, gdy piszę ten post, miseczka pełna truskawek stoi obok mnie. :)
5. My Chemical Romance. Muzyka tej grupy z New Jersey jest według mnie genialna. Mogę przy niej skakać z radości, wpadać z zadumę, ale i wylewać łzy. Każde wspomnienie z ich pierwszego koncertu w Polsce sprawia, że mam na twarzy szerokiego banana bez względu na to, gdzie obecnie się znajduję. Innego takiego zespołu nie ma, po prostu nie ma. :)
6. Francuskie śniadania. Croissant, konfitura albo krem czekoladowy, szklanka mleka... Mniam! 
7. SMSy na dzień dobry od tych, którzy są dla mnie najważniejsi :) Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.

Kto ma ochotę wziąć udział w zabawie, niech czuje się zaproszony ;)



wtorek, 12 czerwca 2012

Za wszystko trzeba płacić (Aleksandra Marinina)

Autor: Aleksandra Marinina
Tytuł: Za wszystko trzeba płacić
Wydawnictwo: Biblioteka Akustyczna
Typ: audiobook
Lektor: Roch Siemianowski
Przekład: Aleksandra Stronka
Czas nagrania: 16 godzin 15 minut
Data wydania: 2012
Cena: 34,90 PLN

Opis wydawnictwa:
Nad głową Nastii Kamieńskiej zbierają się czarne chmury. Znajomy mafioso Denisow zwraca się do niej z prośbą o pomoc w znalezieniu mordercy jego przyjaciółki. Nieformalne śledztwo wykazuje, że popełnione w Austrii zabójstwo ma związek z dziwnymi zgonami naukowców w Rosji. Nastia zaczyna podejrzewać, że Denisow prowadzi podwójną grę i próbuje ją wciągnąć w pułapkę. Tymczasem, oskarżona o kontakty ze światem przestępczym, zostaje odsunięta od obowiązków służbowych. Ale to dopiero początek kłopotów. Wkrótce major Kamieńska zaczyna otrzymywać telefony od tajemniczego Arsena, ktoś włamuje się do jej mieszkania i przeszukuje komputer. Nastia nie daje się jednak zastraszyć, podejmuje nierówną walkę z mafią i staje twarzą w twarz z mężczyzną, przez którego kiedyś omal nie zginęła.

Moja recenzja:
   Moje dotychczasowe spotkania z rosyjskimi autorami okazywały się skrajnie różne, jeśli wziąć pod uwagę, jak bardzo powieści tych pisarzy przypadały mi do gustu. Albo uznawałam je za genialne, na przykład w przypadku "Mistrza i Małgorzaty", albo za zupełnie nieudane (nieszczęsna "Zbrodnia i kara"). Kryminał Aleksandry Marininej, "Za wszystko trzeba płacić", plasuje się gdzieś pomiędzy czytelniczymi uniesieniami a rozczarowaniami - i zaznaczam od razu, że nie próbuję teraz nieroztropnie porównywać współczesnej literatury popularnej z tymi klasykami; chodzi tu o najzwyklejsze odczucia w trakcie czytania.
   Moja awersja (?) do Rosji wynika chyba przede wszystkim z tego, że nie potrafię zapamiętywać rosyjskich nazwisk. Zdrobnienia imion też są dla mnie czarną magią. Z tego powodu niemalże nigdy do końca nie wiem, o jakiego bohatera chodzi, tym bardziej, gdy postaci w powieści jest tak dużo, jak w utworze Marininej. Mnogość charakterów może być zarówno plusem, jak i minusem, bo właściwie zapewnia ciągłą akcję, wartki bieg wydarzeń, ale z drugiej strony wprowadza niemałe zamieszanie, które momentami odbiera mi przyjemność obcowania z książką.
   Bądź co bądź, trzeba przyznać, że fabuła powieści "Za wszystko trzeba płacić" jest dość oryginalna. Medyczne przekręty, masowe zgony w klinice, która ma pomagać ludziom w powrocie do formy i regenerować ich siły, by w spokoju mogli wrócić do pracy, zatargi mafijne, skonsternowana policjantka... Ludzie wciąż giną, a nic nie zdaje się wyjaśniać. Akcja nie toczy się tylko w Rosji, rozprzestrzenia się także na tereny Szwajcarii. Wygląda na to, że przed Nastią Kamieńską stoi ogromna sprawa i skomplikowane śledztwo.
   To, co głównie uderzyło mnie w kryminale Marininej, to pewna zależność (nie wiem, na ile trafnie to oceniłam), którą obserwuję przy większości moich spotkań z literaturą rosyjską. Społeczeństwo tego kraju wydaje się wyjątkowo pozbawione skrupułów i ludzkich odruchów, a cały jego świat jawi się jako mało racjonalny i nielogiczny. Rozbudowana struktura mafijna sprawia, że morderstwa nikogo nie wzruszają. Chodzi tu po prostu o wyeliminowanie przeciwnika - bez względu na to, czy ucierpią przy tym niewinni, kobiety, czy dzieci. Cała ta rzeczywistość jest bezlitosna, niebezpieczna i nieprzewidywalna. A przy tym opisy zabójstw i ogólna narracja są obojętne, obiektywne, jakby pozbawione emocji. Choć po części mnie to przeraża, jest w tym coś nęcącego i intrygującego.
   Jeśli macie ochotę na misternie skonstruowaną zagadkę i jesteście gotowi, by zmierzyć się z szeregiem rosyjskich nazwisk, "Za wszystko trzeba płacić", to propozycja dla Was. Ja moje pierwsze zetknięcie z twórczością Aleksandry Marininej uważam za przyzwoite i nie wykluczam, że w przyszłości sięgnę po inny kryminał tej autorki. 

Ocena: 4

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa:


czwartek, 7 czerwca 2012

Pretty Little Liars. Bez skazy (Sara Shepard)

Autor: Sara Shepard
Tytuł: Bez skazy
Tytuł oryginału: Flawless. A Pretty Little Liars Novel
Seria wydawnicza: Pretty Little Liars
Tom: 2
Wydawnictwo: Otwarte, Kraków 2011
Przekład: Mateusz Borowski
Liczba stron: 316
Cena: 29,90 PLN

Opis wydawnictwa:
"Śledztwo w sprawie zniknięcia Alison przybiera nieoczekiwany obrót. Do Rosewood powraca Toby, który jest jak czarny kot - zawsze zwiastuje kłopoty. Aria, Emily, Spencer i Hanna tracą grunt pod nogami. Dziewczyny muszą połączyć siły, ale czy potrafią sobie zaufać?"

Moja recenzja:
   Rzadko zdarza mi się mówić, że film jest lepszy od książki. Było tak do tej pory tylko w przypadku  "dzieła" Lauren Weissberger, "Diabeł ubiera się u Prady", i myślałam, że to pojedynczy wyjątek potwierdzający regułę, że powieść zawsze triumfuje nad ekranizacją. Moja przygoda z cyklem Pretty Little Liars udowadnia jednak, iż przypadków zaskakująco dobrych adaptacji filmowych jest o wiele więcej. Jestem ogromną fanką serialu na podstawie książek Sary Shepard, jednak pierwowzór pozostawia, moim zdaniem, wiele do życzenia...
   W drugiej części przygód Arii, Emily, Hanny i Spencer śledzimy dalsze postępowanie śledztwa w sprawie morderstwa przyjaciółki głównych bohaterek, Alison DiLaurentis, która zaginęła w tajemniczych okolicznościach trzy lata temu, a której ciało zostało odnalezione na tyłach jej dawnego domu. Co więcej, do miasteczka wraca Toby Cavanaugh, chłopak spod ciemnej gwiazdy, którego przyjaciółki wkrótce zaczynają podejrzewać o zabicie Alison. Niestety, śledztwo jest jedynie tłem dla osobistych historii każdej z bohaterek, a nowemu, interesującemu męskiemu charakterowi poświęcono stanowczo zbyt mało uwagi. Przez dwie trzecie książki czytamy o losach nastolatek, zmagających się z rozmaitymi problemami - rodzinnymi, szkolnymi, miłosnymi... I to tyle.
   Nie ma co tu dużo mówić, "Pretty Little Liars" to typowa seria dla nastolatek, które nie wymagają wiele od literatury, ale chcą spędzić miło czas, śledząc dość wciągające historie dziewczyn w swoim wieku, z którymi one same mogłyby się utożsamiać. Język powieści nie prezentuje wysokiego poziomu... Opisy są szczątkowe, a zdania bardzo krótkie i proste, przez co cała powieść staje się nijaka, pozbawiona jakiejkolwiek charakterystycznej atmosfery. Wszystko to sprawia, że bardzo dobry pomysł na fabułę został zniszczony przez kiepskie wykonanie techniczne.
   Bądź co bądź, w pewien sposób można się wciągnąć w świat wykreowany przez Sarę Shepard, tym bardziej, gdy zna się serialową wersję wydarzeń. Pozwala to bowiem dopowiedzieć sobie w głowie resztę wydarzeń, których zabrakło w książce, lub które zostały szczątkowo opisane. 
   Gdyby tak tylko ktoś chciał napisać całą tę historię raz jeszcze, od początku, tak, jak trzeba - rozwinąć wszelkie możliwe wątki, użyć słownictwa trochę bardziej literackiego niż kolokwialnego... Ach, byłaby wtedy seria palce lizać! A tymczasem? Mamy taki sobie cykl, którym zachwycać się mogą jedynie trzynastolatki.

Ocena: 3+/6

wtorek, 5 czerwca 2012

Hide (Lisa Gardner)

Autor: Lisa Gardner
Tytuł: Hide
Wydawnictwo: Orion, 2007
Język: angielski
Liczba stron: 376
Pierwsze zdanie: "My father explained it to me the first time when I was seven years old: The world is a system."

Opis wydawnictwa:
"Annabelle Granger has spent her life on the run, her childhood a blur of new places and fresh aliases. Now thirty years old, she is living quietly in Boston - until she opens the morning paper and finds herself declared dead.
At an abandoned mental insistute, the bodies of six girls have been discovered. And one of them is wearing Annabelle's locket. Working with detective Bobby Dodge to unravel a decades-old riddle, Annabelle embarks on a desperate collision course with her past - where a killer has been waiting years to find her, and there's no place left to hide."

Moja recenzja:
   Oto kolejny przykład moich nietypowych przygód z książkami. Do tej pory nie wyobrażałam sobie czytać literatury popularnej w obcym języku, choć od dawien dawna obiecywałam sobie, że prędzej czy później sięgnę po powieść w oryginale. Nadszedł wreszcie ten dzień, kiedy plany stały się rzeczywistością. I okazało się, że nie taki diabeł straszny.
   Lisa Gardner jest amerykańską pisarką, której domeną są kryminały. "Hide" (w Polsce wydana pod tytułem "W ukryciu") to druga część cyklu opowiadającego o pracy bostońskiego detektywa, Bobby'ego Dodge'a. Tym razem to nie Bobby jest głównym bohaterem, lecz Annabelle Granger, dziewczyna, której dotychczasowe życie było pasmem ucieczek przed złem, którego nawet nie znała. A wszystko to z inicjatywy jej ojca, który pewnego dnia, gdy Annabelle była jeszcze małą dziewczynką, spakował najważniejsze rzeczy i oświadczył, że ich rodzina musi się wyprowadzić. Przed czym jednak uciekali? Dopiero po latach, straciwszy obojga rodziców, Annabelle dowiaduje się o masowym grobie znalezionym na terenie opuszczonego szpitala psychiatrycznego, w którym odkryto zwłoki dziewczynki noszącej naszyjnik z wygrawerowanym napisem: Annabelle Granger. Tak zaczyna rozwiązywać się największa zagadka w życiu bohaterki.
   Właściwie cała historia opisana w "Hide" jest interesująca, tym bardziej, że niektóre z historii w niej zawartych wydarzyły się naprawdę. Atmosfera masowej mogiły młodych dziewcząt ukrytej przy szpitalu dla umysłowo chorych może niejednokrotnie zjeżyć włosy na głowie, podobnie jak losy Annabelle, ukrywającej się, żyjącej pod fałszywymi nazwiskami, nieustannie przeświadczonej o czyhającym na nią niebezpieczeństwie. Gdyby nie ta właśnie atmosfera niepewności, sama książka nie przedstawiałaby sobą szczególnie wysokiego poziomu.
   Można by powiedzieć, że powieść Lisy Gardner jest typowym kryminałem. Takim, w którym zagadka nagle wyjaśnia się na samym końcu, kiedy to czarny charakter z przyjemnością opowiada o swoich godnych potępienia czynach, a zaraz potem następuje rozdział podsumowujący w kilku zdaniach dalsze losy każdego z bohaterów, którzy jakimś cudem wiodą teraz szczęśliwe życie. Nie przepadam za happy endami. Szczególnie w kryminałach - to takie typowe. Przez takie książki uśmiercam połowę bohaterów, których sama powołuję do życia. Muszę jakoś odreagować.

Polska wersja powieści -
moja mama poleca :)

   Pomimo tej małej niedogodności, przyznam, że przyjemnie czytało mi się "Hide" i nie pogardziłabym innymi powieściami Lisy Gardner. Akcja płynęła szybko i sprawnie, nie pozwalając czytelnikowi się nudzić.  Ciekawy moim zdaniem był wątek życia "on the road", wiecznej ucieczki, zmian nazwisk i miejsc zamieszkania, podobnie jak przypadły mi do gustu rozdziały pisane z punktu widzenia głównej bohaterki, opowiadającej o swoich życiowych doświadczeniach, rodzicach, których wcześnie straciła, a także o wiernej psiej towarzyszce, Belli, która stała się moją powieściową pupilką. Pozostali bohaterowie natomiast mogliby być pełniej wykreowani (chyba tęsknię za Lisbeth Salander), brakowało im trochę charakteru. Ale w ostatecznym rozrachunku... nie było źle, było poprawnie. 
   Dlatego jeśli macie ochotę na przyzwoity kryminał z lekkim dreszczykiem, mogę z czystym sercem polecić wam "Hide"/ "W ukryciu". Myślę, że spędzicie z tą powieścią kilka całkiem ciekawych godzin.

Ocena: 4+/6 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...